Premier Donald Tusk uznał wciskanie mu do rządu pięknych młodych kobiet za przejaw seksizmu, Hanna Gronkiewicz-Waltz przerwała wypowiedź posła PiS po słowach: „jest pani kobietą”, i zakrzyknęła, że to seksizm, wreszcie Tomasz Lis krytyczne uwagi na temat swej żony tłumaczy, a jakże, seksizmem. Czym jest ta epidemia, co się nam na nadwiślańskim gruncie pleni?
Encyklopedycznie rzecz ujmując, seksizm to przekonanie o wyższości jakiejś płci (zwykle mężczyzn) i płynąca z niego dyskryminacja płci drugiej. Ale z seksizmem jak homofobią – słownikowe tłumaczenie ma się nijak do rzeczywistości i bez dialektyki nie razbieriosz. Seksizmem staje się więc każde odniesienie do płci, każde jej podkreślanie, jeśli to tylko komu wygodne. Idealnym przykładem seksizmu byłaby więc kampania wyborcza Hillary Clinton podkreślającej, że jest pierwszą kobietą, która zaszła tak daleko. Ale to akurat seksizmem nie jest. Seksizmem jest za to przypominanie Hannie Gronkiewicz-Waltz, iż jest kobietą. Swoją drogą, czy gdybym powiedział, iż jest kobietą wybitną, arcyinteligentną, samodzielną oraz przenikliwą, to też byłbym seksistą? Czy też wysłano by mnie do jakiegoś przytulnego sanatorium, bym doszedł do siebie?
Seksizmem jest z pewnością sugerowanie, że Tusk weźmie sobie do rządu piękne panie, żeby mu było ładniej. Nie jest seksizmem, kiedy to sam Tusk, powołując swoją rzeczniczkę, prócz uwag na temat jej profesjonalizmu i przewodu doktorskiego wspomniał, że to urocza istota. Rozumiem też, że sama teza, iż kobiety poprawiłyby, nomen omen, wizerunek rządu, budzi sprzeciw premiera, bo przecież nikt, nawet posłanka Guzowska, nie jest bardziej reprezentacyjny niż minister Drzewiecki. Nie jest też seksizmem uwaga dziennikarza „The Economist”, który puścił w świat opinię, że polski premier jest „ujmujący” (ten sam tygodnik sugeruje również, że Donald Tusk to nierób, ale z tym nikt się przecież w Polsce nie zgodzi. Pracowitość szefa naszego rządu jest legendarna i za kilka lat gawiedź będzie śpiewać o tym pieśni).
Seksizmem jest – ponad wszelką wątpliwość – jakakolwiek krytyka Hanny Lis. Nie tyle snucie opowieści o jej uroku, o tym, że kocha ją kamera – to nie. Za to podważanie jej umiejętności zawodowych nawet bez wspominania, że jest kobietą – to seksizm pełną gębą. Tak w każdym razie orzekł Tomasz Lis. Ten sam, który jakiś czas temu raczył był parodiować w radiu, ku uciesze redaktora Żakowskiego (również jak najdalszego od seksizmu), Joannę Lichocką.
Szanowni państwo, już to kiedyś ogłaszałem, ale się nie utrwaliło, więc powtarzam: skoro płeć (gender) jest elementem wyboru, to ja jestem kobietą. Tak wybrałem. I w dodatku lesbijką, bo preferuję inne kobiety. I niech mnie teraz kto tknie!