Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, w tę sobotę bylibyśmy świadkami inauguracji Nowej Solidarności, ruchu społecznego Rafała Trzaskowskiego. Miała to być okazja do wskrzeszenia atmosfery minionej kampanii: prezydent stolicy, otoczony tłumem młodych ludzi, wspierany z drugiego rzędu przez partyjnych działaczy, zapewne wygłosiłby płomienną przemowę o tym, że trzeba zagospodarować "niesamowitą energię" obywateli, która uwolniła się w ostatnich wyborach.
Na nieszczęście dla Trzaskowskiego i całej PO tuż po kryzysie wizerunkowym związanym z głosowaniem za podwyżkami dla polityków, przyszedł kolejny – druga poważna awaria w stołecznej oczyszczalni ścieków "Czajka". Były kandydat na prezydenta Polski nie miał innego wyjścia, jak przesunąć start swojego ruchu o co najmniej kilka tygodni. – Klimat zrobił się fatalny. To nie jest dobry czas na inaugurację tak ważnego projektu politycznego – komentuje jeden z jego współpracowników.
Start ruchu jest jednak przesądzony. I niewykluczone, że stanie się on przyczynkiem do głębszych zmian w PO. W założeniu będzie to nowa formuła, wychodząca poza sztywne partyjne struktury, która ma pomóc Platformie od podstaw odbudować jej potencjał. – Rafał wychodzi z założenia, że PiS będzie jeszcze w większym stopniu wykorzystywał wszystkie siły i środki, w tym rządowe media i instytucje, by wygrywać kolejne wybory. I w związku z tym podzielona opozycja, oparta wyłącznie na strukturach partyjnych, nie ma szans – ani w wyborach w 2023 r., ani w kolejnych latach – tłumaczy jeden z rozmówców DGP z otoczenia prezydenta stolicy.
Niektórzy dostrzegają w inicjatywie Trzaskowskiego analogię do strategii, na którą od lat stawia partia Jarosława Kaczyńskiego. – PiS wyhodował sobie rzeszę zwolenników w ramach klubów "Gazety Polskiej" czy środowisk radiomaryjnych. I dziś czerpie z tego siłę. Platforma próbowała zrobić to samo, organizując w różnych miejscach "Kluby obywatelskie", ale okazały się niewypałem. Stworzono lokalne kółka dyskusyjne, w których wszyscy się ze sobą zgadzają – ocenia osoba zbliżona do władz PO. Z taką diagnozą dyskutuje jeden z parlamentarzystów Platformy. – "Kluby obywatelskie" krytykują ci, którzy najmniej się w nie angażowali. Na spotkania, w których uczestniczyłem, przychodziło po 150 osób. To bardzo nam pomogło w kampanii. Ludzie ci byli też chętni do pomocy przy zbieraniu podpisów pod projektami ustaw. Warto byłoby kluby kontynuować, może w odświeżonej formule. Na razie jednak trudno wydusić od kierownictwa informację, czy tak się stanie, czy nie – twierdzi nasz rozmówca.