Jak to się stało, że zajęłaś się sprawą Omara i postanowiłaś pomóc mu w ucieczce z Syrii?

Cała sprawa zaczęła się w listopadzie 2018 roku. Od piosenki "Aleppo umiera" zespołu Roki i Przyjaciele, w którym Piotrek Czaban, reporter TVN24, jest basistą. To grupa, która angażuje się we wsparcia miejsc, w których mają miejsce konflikty wojenne. Tą piosenką chcieli zwrócić uwagę na to, że w Syrii od tylu już lat trwa wojna i nikt już o niej nie mówi. Słowa, jakie padają w tym utworze, brzmią: Świat zamknął oczy. Właśnie taki jest jej przekaz, że świat zamknął oczy, zapomniał o tym, co tam się dzieje, przyzwyczaił się do tej sytuacji. Kiedy powstał klip do tej piosenki i został zamieszczony w sieci, pojawiły się pod nim wszelkiego rodzaju komentarze, między innymi te napisane po arabsku. Okazało się, że zamieścili je syryjscy dziennikarze, którzy podziękowali za to, że ktoś pamięta o tej wojnie. Dziękowali za słowa wsparcia. Piotrka zainteresowało, co to za dziennikarze. Nawiązał z nimi kontakt, a jednym z nich był właśnie Omar Al-Halabi (Omar to pseudonim, nazwisko Al-Halabi oznacza pochodzący z Aleppo), który opowiedział mu swoją poruszającą historię.

Reklama

Jaka ona jest?

Omar przez lata dokumentował to, co dzieje się w Syrii. Podczas tej wojny trzy lata temu stracił córkę. Jedna z rakiet spadła na szkołę, w której się uczyła. Zginęła podczas tego bombardowania. Miała zaledwie siedem lat. Omar i jego rodzina przed wybuchem wojny żyli na bardzo dobrym poziomie. Mieli dobrej jakości sprzęt fotograficzny, wiele zdjęć, które zrobił na szczęście się zachowało, ale sprzęt został zniszczony, kiedy zbombardowano ich dom. Udało im się uciec z Allepo do pobliskiego miasta Atarib. Niestety i tam po niedługim czasie przestali być bezpieczni. W styczniu tego roku dochodziło tam do nawet 450 nalotów na dobę.

Reklama

To wróćmy do mojego pierwszego pytania, jak to się stało, że zaangażowaliście się w pomoc rodzinie Omara?

Piotrek mieszka w Białymstoku. Ma znajomego lekarza, który jest Syryjczykiem. To on pomógł Piotrkowi dowiedzieć się, co dokładnie robi Omar. Okazało się, że wiele jego materiałów, w których pokazuje, co dzieje się w jego kraju, stacje telewizyjne otrzymywały nieodpłatnie. Z racji tego, że nie był i nie jest zwolennikiem Asada, a na początku wojny działał w Wolnej Armii Syrii, był więziony i torturowany. Piotrka bardzo ta jego historia poruszyła. Stwierdził, że zrobi wszystko żeby Omara z tej Syrii wyciągnąć i załatwić mu azyl polityczny. Okazało się, że nie jest to wcale takie proste. Pukał do różnych drzwi, ale wszystkie były zamknięte. Ja poznałam się z Piotrkiem w marcu ubiegłego roku, gdy przygotowywałam materiał o elektrowni w Ostrołęce. Kiedy opowiedział mi tę historię, stwierdziłam, że dobrze by było połączyć siły i pomóc w ratowaniu Omara.

Materiały prasowe
Reklama

I zaczęła się wasza wspólna walka?

Dosłownie i w przenośni. Przed ubiegłorocznymi eurowyborami udało mi się porozmawiać na ten temat z ówczesną minister ds. uchodźców Beatą Kempą, ale niestety nie uzyskałam żadnej pomocy. Pukaliśmy, więc dalej, głównie do polskich drzwi, bo to nasz kraj, ale staraliśmy się uzyskać pomoc także w innych krajach. Nie było naszym priorytetem, by ściągnąć ich do Polski, ale przede wszystkim by wyciągnąć ich z Syrii. Rozmawialiśmy z ambasadą Turcji, ale usłyszeliśmy, że tureckie granice są dla Syryjczyków zamknięte, bo mają już za dużo uchodźców. Uzyskaliśmy mimo to zapewnienie, że jeśli polskie władze zadeklarują, że zabiorą ich do swojego kraju, to wskazane zostanie przejście graniczne, którym Omar i jego bliscy będą mogli legalnie przekroczyć granicę. Mimo że taka deklaracja padła, wciąż nikt nie chciał podjąć rękawicy. W styczniu 2020 roku sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła, bo zaczęło się robić bardzo niebezpiecznie.

Co zrobiliście?

Interweniowaliśmy coraz mocniej w tej sprawie. Założyliśmy stronę na Facebooku „Uwolnić Omara” żeby nagłośnić sprawę. Do tego momentu nie chcieliśmy za bardzo tego robić, nie chcieliśmy żeby było o nas głośno, ale zrozumieliśmy, że bez nacisku i bez mediów nie będziemy w stanie zrobić żadnego kroku. Nasze działania się zintensyfikowały, rozmawialiśmy z przedstawicielami różnych krajów m.in. Luksemburga, Niemiec, Holandii, Finlandii, czy Wielkiej Brytanii. Wszyscy nam odmówili, powiedzieli, że się nie da. Dotarliśmy również do Watykanu, ale tam usłyszeliśmy jedynie, że będą się za nas modlić. Ta modlitwa dała chyba wymierny skutek, bo w końcu się udało. Niemniej odbijaliśmy się przez długi czas od organizacji pomocowych, nie potrafili pomóc nam Reporterzy Bez Granic czy znane organizacje pomocowe. Mieliśmy związane ręce, a z drugiej strony nie mogliśmy odpuścić i powiedzieć rodzinie Omara: „Przepraszamy was, ale nie potrafimy tego zrobić, nie podejmiemy się dalej, wycofujemy się”.

Jaka była wasza strategia działania?

Działaliśmy równolegle. Oni próbowali uciec, a my wywieraliśmy nacisk na tych, którzy mogli im pomóc i pozwolić na to, by Turcy pozwolili im przejść przez granicę. W końcu po wielu próbach ucieczki znaleźli się w Turcji, w której my też się znaleźliśmy. Razem pojawiliśmy się w konsulacie prosząc o azyl dla nich. I wtedy, gdy widzieliśmy już światełko w tunelu, wybuchła pandemia. Przez koronawirusa wszystko trwało dłużej niż chcieliśmy. Z racji tego, że w Turcji, Omar i jego rodzina przebywali nielegalnie, dostali dwuletni zakaz wjazdu, co i tak było łagodnym wymiarem kary. Tureckiej stronie naprawdę należą się ogromne podziękowania, bo poszła na współpracę, przychyliła się do naszych próśb. Polskie władze finalnie też stanęły na wysokości zadania. Bez wsparcia MSZ, ambasadora RP w Turcji Jakuba Kumocha, konsulów w Ankarze i Stambule, to wszystko byłoby niemożliwe. Podobnie, jak bez PLL LOT, które zapewniły Omarowi i rodzinie transport. Finalnie wszystko się udało także dzięki wsparciu lotniska Chopina, gdzie wszystko do ich przylotu było przygotowane na tip top w całej tej kryzysowej sytuacji, jaka trwa obecnie.

Kiedy Omar i jego rodzina przylecieli do Polski?

We wtorek 1 września. To bardzo symboliczna data. 31 sierpnia odebrali polskie wizy, a w rocznice wybuchu II wojny światowej udało im się uciec od ich wojny w Syrii.

Który moment w całej tej historii był dla ciebie najtrudniejszy?

To był ten moment, gdy próbowali przekroczyć granicę z Turcją. Istniało ogromne ryzyko, że zostaną zabici albo zamarzną. Na początku założyłam sobie, że jak oni podejmą próbę tej ucieczki, to - kolokwialnie mówiąc - po prostu "wezmą i uciekną". Gdy przyszła ta pierwsza informacja o tym, że im się nie udało przejść przez granicę, to był ogromny cios. Pomyślałam wtedy, że nie ma opcji, że się po prostu nie uda. Po tej pierwszej porażce szybko jednak zmieniłam myślenie. Kolejny raz był po prostu kolejnym nieudanym razem i szykowałam się psychicznie do następnej próby. Na zmianę z Piotrkiem mieliśmy chwile załamania. Kiedy ja wątpiłam, on mnie pocieszał i na odwrót. Chyba nigdy jednak nie było takiego momentu, gdy obydwoje uważaliśmy sytuację za beznadziejną. Pewnego dnia w momencie totalnej rozsypki, usłyszałam jak jedna z moich córek mówi do drugiej, że chciałaby bardzo żeby mama uratowała przyjaciół z "wełny", bo tak mówiła o wojnie. Wtedy zrozumiałam, że nie mam wyjścia, nie mogę odpuścić, skoro mam takie wsparcie w dzieciach.

Jaki jest Omar i jego rodzina?

To świetni ludzie. Ten, kto wynalazł translator Google powinien dostać Nobla. Omar słabo mówi po angielsku, więc używamy go do tłumaczenia arabskiego na polski. Z każdym dniem i on i jego żona poznają coraz więcej polskich słów. Ich celem jest nauczenie się naszego języka, chcą tu podjąć pracę. Mają azyl polityczny, a nie status uchodźcy, więc będzie łatwiej. Będą też ubiegać się o możliwość stałego pobytu. Znaleźliśmy właśnie przedszkole i szkołę dla ich synów -14-miesięcznego Abdelqadira i 9-letniego Ahmeda. Omar być może dokończy studia.

Materiały prasowe / Omar Al-Halabi

Znaleźli się ludzie dobrej woli, którzy pomogli wam w tym, aby mieli tu gdzie mieszkać?

Tej pomocy jest naprawdę bardzo dużo. Osoba, która chce pozostać anonimowa, oddała im mieszkanie, w którym bez żadnych opłat mogą mieszkać do czasu aż staną na nogi. Co chwila ktoś dzwoni i coś chce ofiarować. Mają nowy telewizor i pralkę, są też laptopy, piekarnik, telefon. Dostaliśmy też ubrania, choć używane, to w bardzo dobrym stanie. Podczas akcji #UwolnićOmara założyliśmy raz zbiórkę. Część tej kwoty wydaliśmy na ich utrzymanie w Stambule, a to co zostało przeznaczyliśmy m.in. na zakup kanap, stołu i wyposażenia kuchni.

Jak podoba im się nasz kraj?

Na razie telewizja i radio, nie wychodzą z domu, więc głównie poznają polskie media, ale jako dziennikarze świetnie sobie radzą. Daliśmy sobie tydzień na to, żeby porobili za celebrytów, ale potem chcemy to zakończyć i dać im czas na aklimatyzację, wyciszenie się. Śpimy po trzy godziny na dobę, jedziemy na adrenalinie, prawie jak wtedy, gdy uciekali z Syrii. Dobrze, że Assma robi świetną kawę, dzięki której nawet gdy jesteśmy trochę zmęczeni, to nie zasypiamy. Uważają, że polski jest trudnym językiem, ale chcą się go bardzo nauczyć. Wiele wiedzą o Polsce, interesuje ich m.in. Powstanie Warszawskie. Śledzą na bieżąco to, co dzieje się na Białorusi. Gdy oglądaliśmy razem reportaż Piotrka o Białorusi, tłumaczyłam im, kim jest Łukaszenka. Omar powiedział, że nie muszę tego robić, bo wie, że to taki drugi Asad. Bardzo podoba im się też Warszawa. Kiedy jechaliśmy na nagranie do telewizji, a ja narzekałam na korki, Omar stwierdził, że w porównaniu do Stambułu, nie ma tu absolutnie żadnych korków. Obydwoje z Assmą chcą tu nie tylko zacząć swoje życie na nowo, ale też być symbolem wojny w Syrii, przypominać o tym, że ona wciąż trwa. Te cztery życia udało się uratować, ale tam na pomoc wciąż czekają miliony ludzi. Za chwilę znowu przyjdzie zima, będą umierać koczując na granicy i walcząc o wolność. Warto o tym pamiętać.