Wielu komentatorów powtarza za Republikanami banał, że Obamie brakuje doświadczenia. To nieprawda. W kampanii Obama okazał się bardziej doświadczony od Hillary Clinton i Johna McCaina razem wziętych. Nie popełnił żadnego poważnego błędu, a jego przemówienie na konwencji w Denver było majstersztykiem.
Przedstawił program lewego skrzydła Partii Demokratycznej, używając jednak retoryki, która pokrywa centrum, a nawet zaspokaja potrzeby amerykańskich konserwatystów. Mówił o dumie Ameryki z taką emfazą jak Bush po atakach 11 września – definiując jednak wielkość Amerykanów poprzez ich cnoty cywilne, a nie wojenne. Użył stwierdzenia, że "Ameryka się nie cofnie”, co w języku Republikanów dotyczy dziś Iraku i Afganistanu. Ale przykłady Obamy były zupełnie inne. Jego Ameryka nie cofnie się z drogi reform społecznych, równego dostępu do edukacji, ubezpieczeń społecznych...
Broniąc się przed zarzutem miękkości w polityce obronnej i zagranicznej – o co Republikanie tradycyjnie oskarżają Demokratów – podał po prostu przykłady dwóch demokratycznych prezydentów, Roosevelta i Kennedy’ego, których rzeczywiście trudno z pacyfizmem skojarzyć. Roosevelt wygrał drugą wojnę światową, Kennedy nie stronił od interwencji wojskowych – na Kubie, w Wietnamie. Nawet jeśli żadna nie była sukcesem, to akurat Republikanie mający na swoim koncie dwie rozgrzebane wojny jako ostatni mogą z tego szydzić.
Obama, grzejąc się w słońcu wielkich prezydentów z Partii Demokratycznej, którzy symbolizują amerykański sen, zrealizowaną społeczną utopię, komunikuje się z całą Ameryką. Bez podziałów na klasy czy rasy. Nie ma innego wyjścia. Sam jest mieszańcem mającym matkę z białej klasy średniej, biologicznego ojca Kenijczyka, realnego Indonezyjczyka. Urodził się na Hawajach, wychował w Indonezji, studiował w Nowym Jorku i na Harvardzie. W Chicago, gdzie rozpoczął swoją błyskawiczną karierę, był też spadochroniarzem. Nie stoi za nim żaden tradycyjny elektorat lokalny czy społeczny. Nawet czarni z getta bardziej odnajdą się w biografii jego żony Michelle niż w tym pierwszym amerykańskim mutancie globalizacji.
I właśnie dlatego, stawiając w swoim kluczowym przemówieniu kampanii na niepodzielny amerykański sen, bezklasową społeczną utopię, ten 46 latek okazał się politykiem najbardziej doświadczonym i profesjonalnym od czasów Kennedy’ego.