Zdaniem profesora Antczaka, podana w środę przez resort zdrowia największa od początku pandemii dobowa liczba zakażonych koronawirusem Polaków, czyli blisko 25 tys. osób, może już być skutkiem odbywających się od kilkunastu dni protestów ulicznych.
To już mogą być efekty tych niepokojów społecznych, to może być ich odzwierciedlenie - ocenił. Pamiętajmy, tam dystansu nie ma. Wprawdzie protestujący mają na nosie i ustach maski, ale jeżeli krzyczymy, to transmisja zakażeń jest jeszcze większa - podkreślił naukowiec.
Co prawda, to się odbywa na powietrzu, to jeszcze sprawę ratuje, ale podczas tego typu zgromadzeń, gdzie ludzie krzyczą i głośno mówią, to tacy ludzie generują jeszcze większy aerozol - podkreślił Antczak.
Profesor przestrzegł też, że medyczne skutki zgromadzeń, w których biorą udział protestujący przeciwko decyzji Trybunału Konstytucyjnego, mogą być poważne nie tylko dla uczestników manifestacji.
Wprawdzie demonstrujący to ludzie młodzi, przede wszystkim młode kobiety, którym raczej niewiele zagraża, ale przecież, przy pełnym zrozumieniu dla protestujących, nie oszukujmy się, oni nie żyją w izolacji społecznej - zauważył pulmonolog. Wracają do domów, do swoich rodziców, do dziadków, mają kontakty ze starszymi ludźmi - dodał.
Zdaniem Antczaka, wobec pandemii należy podjąć zdecydowane działania. Od trzech tygodni mówię, że potrzebny jest lockdown - powtórzył profesor.
Jeżeli zamykamy tylko część miejsc, gdzie jest dużo ludzi, a pozostawiamy otwarte inne miejsca, gdzie też jest dużo ludzi, to niestety nie przynosi to efektów - stwierdził w rozmowie z PAP prof. Adam Antczak.