Magdalena Rigamonti: Premier Morawiecki mówi: „Dane nie kłamią. Wygrywamy z epidemią”.
Dymitr Książek: ...
Nie będzie pan ze mną rozmawiał?
Będę, ale co tu komentować? Ludzie się nie testują, nie wymazują się, nie chcą, siedzą w domach. Chorują, ale nie idą po pomoc. Przecież wiedzą, że jak wynik dodatni, to od razu izolacja 10-dniowa, a dla rodziny kwarantanna 17-dniowa. Dopóki mogą oddychać, chodzą o własnych siłach, to wolą się nie ograniczać. Posiedzą w domu, może przejdzie, może nie trzeba jechać do szpitala. Okrzepliśmy już wszyscy trochę z tym COVID-19. Nie ma już takiej paniki. Tyle że to pozorne wszystko. Minęło pół mojego dyżuru, a już miałem ośmiu pacjentów zakażonych. Wydzieliliśmy część SOR-u. Jest osobne wejście, na tzw. zakazy. Pracują tam ludzie z naszego zespołu.
To, że my tu wszyscy albo prawie wszyscy mamy PTSD, to chyba już norma. Koleżanka psychiatra też tak mówi
Pan wyznacza?
Ja. Razem trochę. Ty dzisiaj na covidowym, ty tu. Nie ma wyjścia. Już się nie pytamy, czy ktoś się godzi, czy nie, czy ma obiekcje. Początkowo było tak, że ktoś mówił: „Ja nie chcę, ja się boję, ja bym wolał nie”. Chodziło też o pieniądze, walczyłem o to, żeby ci „na COVID-zie” dostali wyższą stawkę. Wspólnie z dyrekcją walczyliśmy z Ministerstwem Zdrowa i NFZ o dodatkowe pieniądze za COVID-19. Za październik dostaliśmy, za listopad dostaliśmy. Zobaczymy, czy za grudzień wszyscy dostaniemy. Czy mnie się należy i moim ludziom, skoro mamy covidowy pododdział i na dyżurach wszyscy zajmujemy się pacjentami z COVID-19? Rząd będzie decydował. Często słyszę, że medycy mają poczucie, za przeproszeniem, dymania. Robią zajebistą robotę, a na koniec mówi się nam: pocałujcie się w dupę. A przecież dzięki nam to jest wszystko w dużym stopniu opanowane. Tu w szpitalu mamy prawie 100 łóżek covidowych.
Ile zajętych?
Ponad 80 proc. A do tego połowę poczekalni w nowo wybudowanym budynku szpitala oddzieliliśmy ścianami z płyt kartonowo-gipsowych i 20 dodatkowych łóżek stoi i czeka na pacjentów, jak na Narodowym.
Pan pracował na Stadionie Narodowym.
W sumie jeden dzień. W tym najgorszym piku, kiedy było prawie 30 tys. chorych dziennie. Zaraz potem te afery ze Stadionem/Szpitalem Narodowym wynikły, że tam nie przyjmują itd...
Tu, widzę, ma pan kartkę z telefonami na Narodowy.
Można dzwonić i zgłosić pacjenta. Można, ale chyba nikt nie dzwoni, bo wszyscy wiedzą, że nie ma sensu. Byłem tam przez chwilę. Dosłownie chwilę, nie jako opiekujący się pacjentami, tylko w centrum koordynacji. Miałem kwalifikować pacjentów do Szpitala Narodowego. Okazało się, że nie mogę przyjąć cięższych pacjentów – nie kwalifikują się do szpitala tymczasowego, w zasadzie prawie żaden pacjent nie spełnia wymogów. Przecież my się tu wszyscy znamy na tych ratunkowych oddziałach. Dzwonili doktorzy, koledzy, kumple, a ja wszystkim mówiłem: sorry, chłopie, nie mogę, twój pacjent się nie kwalifikuje.
Dymitr Książek lekarz, specjalista medycyny ratunkowej, jest ordynatorem SOR w Międzyleskim Szpitalu Specjalistycznym w Warszawie
CAŁY WYWIAD DOSTĘPNY W INTERNETOWYM WYDANIU MAGAZYNU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>