Norman Davies jest dość konserwatywnym polskim patriotą, ceniącym naszą tradycję, katolikiem z wyboru oraz autorem poczytnych w świecie książek, w których dobrze pisze się o Polsce – a to taki wyjątek. Właściwie mógłby być autorytetem obu stron: pisowskiej – bo patriota i katolik, oraz antypisowskiej – bo katolik liberalny i patriota otwarty (albo odwrotnie). Nie jest, wtulił się w internetową bańkę obrońców demokracji przed populizmem.
Ojcem sukcesu Jarosława Kaczyńskiego był partnerski związek Donalda Tuska i salonu. Tusk pogardzał salonikiem, salonik lekceważył Tuska i szydził z prawicy, aż PiS w 2005 r. zdobył władzę i trzeba było wołać „Tusku, musisz!” (Tygodnik „Polityka” w 2007 r.: „Tusku, musisz. Co Platforma może zrobić, aby pokonać PiS”). PiS przegrał, salon wrócił do szyderstw. Zobaczmy, jak niewiele intelektualnego wydarzyło się po stronie opozycji od tegoż 2007 r. Kierownictwo Platformy miało słuszną intuicję, że ludzie zaczęli mieć dość reform. Zatem zaproponowali, aby dalej robić reformy, tylko jakby mniejsze. A potrzeba było rozpocząć nowy etap, nie zaś utrwalić stan z 2007 r., jako rozwiązanie wszelkich problemów. Liderzy Platformy utkwili w pętli czasu.
PiS, po latach prób odbicia się od sondażowego dna, złapał wiatr w żagle, kiedy przestał działać mechanizm szantażu „transformacja albo aberracja”. Jarosław Kaczyński pozbierał liczne, niekoniecznie spójne, żale i stworzył zwarty emocjonalnie program lewicowo-prawicowej Polski depczącej wielu Polaków ku radości innych Polaków. To, czego nie pojmowała strona platformerska, to fakt, że PiS nie zbiera krzywd z lat rządów Platformy Obywatelskiej. On zbierał krzywdy z dawnych lat. Polska nie była „w ruinie” w latach 2007–2015. Była w ruinie w latach 90. I to wtedy jedni byli mieleni, a drudzy zadowoleni. W 2015 r. za tamten czas przyszedł odwet, jakże odrażający w wielu przejawach. Nie bardziej jednak odrażający niż niczym niezapowiedziany transformacyjny walec „wojny homo sapiens z homo sovieticus”.
Reklama
Wyraźna większość polskich elit dokonała po 1989 r. wyboru, który ulokował je po jednej stronie barykady – po stronie sił i postaw, które wspierały kształt reform. Opowiadanie się po jednej ze stron jest prawem człowieka, a w demokracji jest właściwie obowiązkiem, przynajmniej podczas aktu głosowania. Odbijająca się nam po dziś dzień czkawką specyfika lat 90. wyraziła się jednak w powielaniu przekonania, że barykada nie istnieje. Jest słoneczny plac dla popierających albo nora piwniczna dla negacjonistów polskiej drogi do Europy. Nie ma sporu o kształt przemian, jest wspieranie przemian albo zdrada.