W jakim stopniu to, co wydarzyło się w Polsce w 1989 roku między lutym (początek obrad Okrągłego tołu) a wrześniem (powstanie rządu Mazowieckiego), było procesem spontanicznym, w jakim zaś zostało wyreżyserowane przez ludzi z komunistycznego obozu władzy.

Reklama

Ujawniane na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat dokumenty dostarczyły wielu argumentów zwolennikom tezy, że przełom ustrojowy, którego byliśmy świadkami w 1989 roku został wcześniej - przynajmniej do pewnego stopnia - nie tylko przemyślany, ale i zwerbalizowany w formie pisemnej. Oto kilka przykładów. Wiosną 1988 roku już po wygaśnięciu słabej, wiosennej fali strajków, w czym decydującą rolę odegrała brutalna pacyfikacja protestu w Hucie im. Lenina, uznana za dowód słabości opozycji i siły ekipy Jaruzelskiego, jej eksponowany reprezentant Stanisław Ciosek zaczął formułować daleko idące propozycje reform politycznych.

3 czerwca 1988 roku, w rozmowie z dyrektorem Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem, w następujący sposób charakteryzował zamierzenia władz: "Jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65 procent miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość dwóch trzecich głosów. (...) Sytuacja wymaga rozważenia możliwości powołania rządu koalicyjnego z udziałem opozycji. Obecny skład rządu nie rokuje wyprowadzenia kraju z kryzysu". W sześć tygodni później - podczas spotkania w dniu 21 lipca - Ciosek zaproponował z kolei związanemu z Episkopatem doradcy Wałęsy Andrzejowi Stelmachowskiemu "powstanie partii chrześcijańskiej, która mogłaby otrzymać nawet 40 procent mandatów" oraz "rzucił w rozmowie projekt powołania Wałęsy na przewodniczącego Senatu".

Ten sam Ciosek, razem z Jerzym Urbanem i wiceministrem spraw wewnętrznych Władysławem Pożogą, pisał w memoriale dla generała Jaruzelskiego na początku sierpnia 1988 roku, tuż przed drugą falą strajków: "proponujemy powierzyć fotel premiera bezpartyjnemu przedstawicielowi umiarkowanej opozycji […]. Nasuwający się kandydat: Witold Trzeciakowski. Proponujemy powołać dwóch tylko wicepremierów, obu z PZPR […]. Sądzimy, że w tym rządzie cztery teki można powierzyć umiarkowanej opozycji: pracy i polityki społecznej, budownictwa, rynku wewnętrznego i zdrowia". A zatem na rok przed powstaniem rządu Mazowieckiego ludzie z najbliższego otoczenia generała Jaruzelskiego kreślili scenariusze pozornie zbliżone do rzeczywistego biegu późniejszych wydarzeń. Zresztą nie tylko oni. 22 sierpnia 1988 roku Jacek Kuroń przedstawił pułkownikowi Janowi Lesiakowi z Departamentu III MSW trzyetapowy projekt reform politycznych. Rozpocząć je miała zgoda ekipy Jaruzelskiego na legalizację "Solidarności" w zamian za wygaszenie przez Wałęsę drugiej fali strajków, po czym miały nastąpić rozmowy między przedstawicielami władzy i opozycji w sprawie "autentycznej reformy ekonomicznej", prowadzące z kolei do "powstania rządu fachowców".

Reklama

Ustalony z góry scenariusz transformacji?

Czy jednak powyższe cytaty rzeczywiście dowodzą, że latem 1988 roku scenariusz transformacji był już gotowy, a role, jakie mieli w nim do odegrania poszczególni aktorzy, rozdzielone przez tajemniczego reżysera? I kto właściwie miałby być owym reżyserem: Gorbaczow, KGB, a może generał Jaruzelski, w którego ręku skupiona była aż do czerwca 1989 roku większość realnej władzy w Polsce? Sęk w tym, że w tym czasie Gorbaczow i uznające (przynajmniej częściowo) jego zwierzchnictwo KGB nie panowało już do końca nad sytuacją w samym ZSRR, gdzie po trzech latach pierestrojki i głasnosti, zaczęły się ujawniać - zwłaszcza na Kaukazie i w krajach bałtyckich - silne ruchy separatystyczne. Nie znaczy to, że Moskwa nie była w stanie wpływać na to, co dzieje się nad Wisłą, ale dokumenty z prywatnego archiwum Gorbaczowa, które zostały udostępnione w ostatnich latach wskazują, że Kreml był zainteresowany głównie zmianą zasad wymiany handlowej (przejście na rozliczenia w dolarach) oraz reformami gospodarczymi, a w sferze politycznej utrzymaniem spokoju społecznego. W tej perspektywie większy problem stanowili dla Gorbaczowa kwestionujący sens pierestrojki komunistyczni dogmatycy, rządzący wówczas Czechosłowacją czy NRD niż ekipa Jaruzelskiego, szczególnie od momentu, gdy ostatecznie zdecydowała się ona na rozpoczęcie rekomendowanych przez Kreml reform.

Jaruzelski - jak wynika z jego licznych wypowiedzi - od lata 1988 roku miotał się między wyrażeniem zgody na rozmowy Okrągłego Stołu, a gorączkowymi poszukiwaniami innego rozwiązania, które powstrzymać mogło potwierdzane przez kolejne sondaże (i strajki), pogarszanie się nastrojów społecznych. Wśród tych alternatywnych rozwiązań najważniejsze stało się utworzenie rządu Rakowskiego, który otrzymał od generała zielone światło dla - pierwszych w dziejach PRL - radykalnych reform gospodarczych. "Jednym słowem towarzysze powtórzmy za naszym chińskim przyjacielem: kot biały czy czarny, ważne żeby łowił myszy. Chodzi o to, żebyśmy mogli te myszy łowić i żeby sprawy szły do przodu bez naruszenia podstawowych zasad, które nie mogą zostać zniweczone", mówił Jaruzelski wiosną 1988 roku członkom kierownictwa PZPR. Problem polegał na tym, że w przeciwieństwie do Deng Xiaopinga, na którego powoływał się Jaruzelski, jego własne pole manewru było znacznie skromniejsze.

Reklama

O ile bowiem chiński przywódca mógł sobie pozwolić - co pokazała masakra na placu Tiananmen - na połączenie liberalnych reform gospodarczych z utrzymaniem polityki terroru na dużą skalę, to Jaruzelski nie był już do tego zdolny. Zarówno z uwagi na negatywny odbiór tego rodzaju działań przez Gorbaczowa i Zachód - o którego względy generał intensywnie zabiegał od czasu zwolnienia większości więźniów politycznych w 1986 roku - jak i fatalny stan aparatu państwowego, ze służbami specjalnymi na czele. Wprawdzie wiosną 1988 roku generał Kiszczak wydał polecenie rozpoczęcia przygotowań do wprowadzenia stanu wyjątkowego, ale już jesienią prace te - prowadzone w ścisłej tajemnicy nawet w ramach MSW - zostały zawieszone. Nie wydaje się, by jedyną przyczyną tej decyzji były rozmowy przygotowawcze do Okrągłego Stołu, toczone ze zmiennym szczęściem od września do stycznia 1989 roku. Równie ważny był bowiem stan nastrojów w bezpiece, milicji i wojsku, w których mało kto garnął się do powtarzania operacji z 13 grudnia.

Preludium do reglamentowanej rewolucji

Jaruzelski nie był reżyserem procesu, który przed kilku laty nazwałem przewrotnie reglamentowaną rewolucją, ale do połowy 1989 roku pozostawał w nim głównym aktorem, a jego podwładni kreślili rozmaite projekty polityczne, z których część doczekała się realizacji. "Okrągły Stół jest ideą władzy (...) widzę różnicę między »okrągłym stołem« tutaj, na Krakowskim Przedmieściu, dyskusją która tu się toczy, a okrągłym stołem, który stał w sali BHP w Stoczni Gdańskiej w roku 1980. To są zupełnie inne jakości polityczne" - mówił w lutym 1989 roku na posiedzeniu Biura Politycznego PZPR Aleksander Kwaśniewski, trafnie zwracając uwagę, że w rozpoczynającym się wtedy negocjacyjnym maratonie władze PRL pozostają silniejszą stroną. Jednak to właśnie Kwaśniewski w kilkanaście dni później zaproponował coś, co doprowadziło do zmiany układu sił i pozbawiło Jaruzelskiego głównej roli.

Z punktu widzenia władz PRL najważniejszym celem okrągłego stołu było uzyskanie akceptacji liderów "Solidarności" oraz hierarchii kościelnej (a za ich pośrednictwem większości społeczeństwa) dla przesunięcia rzeczywistego centrum dyspozycji politycznej z Komitetu Centralnego PZPR do urzędu prezydenta, którym zostać miał Jaruzelski. Aby przełamać impas, wywołany sprzeciwem strony solidarnościowej wobec nadmiernej rozbudowy kompetencji prezydenta, Kwaśniewski wystąpił z propozycją - do dziś nie jest jasne, czy konsultowaną wcześniej z Jaruzelskim - by zbliżające się wybory do mającego powstać Senatu były wolne. Układ przewidujący wolne wybory do Senatu w zamian za silną prezydenturę dla Jaruzelskiego stanowił istotę okrągłostołowego kontraktu, choć formalnie w żadnym dokumencie nie zapisano, że to generał zostanie pierwszym w historii prezydentem PRL (Bierut zlikwidował ten urząd wraz ze zmianą nazwy państwa). Dla układających się stron było jednak oczywiste, że tak się stanie, podobnie jak oczywistym wydawało się, że przez kilka następnych lat Polską będzie rządziła ekipa Jaruzelskiego.

Fałszywe prognozy i zwycięstwo "Solidarności"

Wychodząc z inicjatywą wolnych wyborów do Senatu, Kwaśniewski zakładał, że obóz rządzący może w nich zdobyć połowę mandatów. Tak typował rezultat wyborów w zakładzie, jaki zawarł w połowie marca z Urbanem i Rakowskim, którzy byli jeszcze większymi optymistami. Wszystkich ich jednak przebił Jaruzelski, oceniając na zaledwie pięć dni przed wyborami, że każdy wynik, w którym kandydaci PZPR i jej sojuszników zdobędą poniżej 40 procent mandatów senatorskich będzie "bardzo zły". Generał niemal do dnia wyborów zdawał się wierzyć, że krótka kampania wyborcza, której miała towarzyszyć neutralizacja Kościoła (w tym celu pośpiesznie uchwalono w maju korzystne dla duchowieństwa ustawy), uniemożliwi opozycji odbudowę struktur i skuteczną kampanię w większości mniejszych województw. Umacniały go w tym niektóre wyniki badań opinii publicznej. Dla przykładu wedle danych, które analizowano 23 maja na posiedzeniu Biura Politycznego, niezdecydowanych miało być aż 45 procent wyborców, przy 40 procent zorientowanych prosolidarnościowo i 15 procet prokoalicyjnie. "Najbardziej ze wszystkich grup środowiskowych waha się wieś. 53 procent wyborców na wsi nie wie, jak postąpić. »Solidarność« ma tam najmniejszy »zwarty elektorat« (tylko 35 procent)" - oceniał zespół analityków z Sekretariatu KC PZPR.

Dopiero w zestawieniu z tego rodzaju ocenami i analizami, widać wyraźnie jak szokujące musiały być dla władz rezultaty głosowania 4 czerwca. Sukces "Solidarności", spotęgowany w wypadku Senatu przez przyjętą na wniosek kierownictwa PZPR większościową ordynację wyborczą, a także upadek listy krajowej do Sejmu, wywołały w aparacie władzy trzęsienie ziemi. Jego konsekwencją była też myśl o nowym podziale władzy ("nasz prezydent, wasz premier"), którą w kilka dni po 4 czerwca członek Biura Politycznego profesor Janusz Reykowski przedstawił Adamowi Michnikowi. Ten ostatni był wówczas jednym z nielicznych liderów "Solidarności", rozumiejących, że skala wyborczego zwycięstwa pozwala opozycji na realny udział we władzy, choć nawet on nie wierzył w możliwość jej przejęcia w całości. Dobrze ilustruje to jedyna publiczna wypowiedź Michnika na temat rozmów, które w połowie lipca 1989 roku przeprowadził w Komitecie Centralnym KPZR, dokąd udał się, by poznać stosunek Kremla do oferty, jaką publicznie ogłosił w słynnym artykule "Wasz prezydent, nasz premier". W 10 lat później, podczas konferencji na temat okrągłego stołu w Ann Arbor, tak mówił na temat reakcji Rosjan: "Oni byli sobą zajęci, mówili »Róbcie, co chcecie«, a skoro tak, no to ja wróciłem z Moskwy i powiedziałem »chłopaki, skok na kasę trzeba robić«, ale nawet wtedy Jaruzelski był bezpiecznikiem. Pamiętajmy, przecież cały ten aparat, bezpieczniacki, wojskowy, partyjny, administracyjny, przecież oni by dostali szału. Im się nagle ziemia pod nogami zaczęła palić. Jaruzelski był tu bezpiecznikiem, dla nich gwarantem, żeby siedzieli cicho, najwyżej zmienią posady, ale nikt [im] nie urwie głowy".

Władza słabnie, opozycja marnotrawi sukces

Skutków wstrząsu z 4 czerwca nie był już w stanie odwrócić ostatni sukces ekipy Jaruzelskiego, czyli wybór jej lidera na prezydenta PRL. Okoliczności, w jakich to nastąpiło (wybór jednym głosem przy wsparciu grupy parlamentarzystów z "Solidarności"), skutecznie zniwelowały olbrzymie konstytucyjne uprawnienia przypisane przy okrągłym stole temu urzędowi i sprawiły, że w sierpniu 1989 roku Jaruzelski znalazł się w defensywie. Oczywiście do końca starał się zachowywać pozory - nawet wtedy, gdy Wałęsa doprowadził do powstania koalicji "Solidarności" z ZSL i SD, co w praktyce pozbawiało PZPR legitymacji do dalszego sprawowania władzy.

Wedle relacji Józefa Czyrka, przekazanej w końcu sierpnia zaniepokojonym towarzyszom z NRD, Jaruzelski miał zgodzić się na powstanie rządu Mazowieckiego pod trzema warunkami: po pierwsze, zachowania "socjalistycznego porządku społecznego w Polsce"; po drugie, utrzymania "przyjaźni i sojuszu z ZSRR" oraz członkostwa PRL w Układzie Warszawskim; po trzecie, uwzględnienia tego, że "rząd musi się składać proporcjonalnie ze wszystkich reprezentowanych w Sejmie sił" czyli również z PZPR, dysponującą 38 procentami mandatów poselskich. Komentując zaś samą decyzję o powierzeniu działaczowi "Solidarności" misji tworzenia rządu, Czyrek ocenił, że zaważyła na tym katastrofalna sytuacja gospodarcza: "Gdybyśmy byli w stanie szybko poprawić położenie gospodarcze, utrzymalibyśmy kierownictwo rządu przy użyciu wszelkich środków". Dodał też, że przy obecnym stanie nastrojów społecznych dalszy opór w tej sprawie doprowadziłby do sytuacji, w której "PZPR zostałaby ostatecznie wyparta jako władza państwowa, co umożliwiłoby samodzielne rządy opozycji. Wybraliśmy mniejsze zło".

Wprawdzie Jaruzelski skutecznie obronił liczne aktywa starego reżimu w wojsku, służbach specjalnych czy w dyplomacji, ale bardziej wynikało to ze strachu drugiej strony przed wejściem w porzuconą przez komunistów 4 czerwca rolę głównego aktora niż z realnych możliwości powstrzymania procesu demokratyzacji - szczególnie od momentu, gdy jesienią 1989 roku runęły reżimy komunistyczne w NRD i Czechosłowacji. Naturalnie takie wydarzenia, jak fakt, że pierwszym zagranicznym gościem przyjętym przez premiera Tadeusza Mazowieckiego był szef KGB, zawsze będą stanowiły pożywkę dla najbardziej fantastycznych scenariuszy, ale na gruncie znanych dziś dokumentów można stwierdzić, że Jaruzelski mylił się, gdy na początku listopada 1989 roku zapewniał nowego przywódcę NRD Egona Krenza: "Wprawdzie oddaliśmy przedsiębiorstwo, ale zapewniliśmy sobie kontrolny pakiet akcji". W rzeczywistości był już tylko mniejszościowym udziałowcem, który wykorzystał fakt, że nowi kierownicy przedsiębiorstwa woleli nie sprawdzać, ile kto ma akcji.

*Antoni Dudek, ur. 1966, politolog, historyk, pracownik Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ. Znany przede wszystkim jako badacz dziejów PRL, a także historii Polski po 1989 roku. Od 2001 roku pracownik IPN. Opublikował m.in. książki: "Reglamentowana rewolucja" (2004), "Komuniści i Kościół w Polsce" (2003), "Historia polityczna Polski 1989-2005" (2007). W "Europie" nr 199 z 26 stycznia br. opublikowaliśmy jego tekst "Założycielska wojna ideologiczna III RP".