Lech Wałęsa uznał, że niektórzy historycy IPN posługują się językiem gorszym od tego, jakiego używali faszyści. Były prezydent w swoim przekraczaniu dopuszczalnych granic swobody wypowiedzi pozostaje bezkarny. Nie ma więc co silić się na złośliwe komentarze pod jego adresem, bo poziom argumentacji Wałęsy spada coraz niżej. Poza tym nie sądzę, żeby w ogóle przeczytał to, co zostało na temat ks. Jankowskiego napisane. To częsty przypadek, że publikacje IPN bardzo często komentowane są przez ludzi, którzy nawet do niech nie zajrzeli.

Reklama

Broniąc żarliwie ks. Jankowskiego, Lech Wałęsa tak na prawdę mówił o sobie. Fakt, że ks. Jankowski był jedną z ważniejszych postaci wśród duchowieństwa polskiego zaangażowanego po stronie opozycji. Ale prawdopodobnie miał też w życiu epizod, o którym wolałby zapomnieć. Dokładnie tak jak Wałęsa.

>>>Gwiazda: Wałęsa jest głupi i chamski

Można mieć zastrzeżenia do niektórych książek IPN. Ja na przykład nie bardzo rozumiem, dlaczego w książce o historii ks. Jerzego prof. Jan Żaryn postanowił wpleść wątek ks. Jankowskiego. Szczególnie że między sprawami nie ma bezpośredniego związku. To nie zmienia faktu, że istnieją określone dokumenty dotyczące kontaktu operacyjnego "Libella", "Delegat". A prof. Żaryn, jak każdy inny historyk, ma prawo je interpretować.

Reklama

Poza tym dotąd nikt specjalnie nie zauważał, że IPN wydał kilka publikacji, których wydźwięk dla Wałęsy były jednoznacznie pozytywny. Bo stereotypowe postrzeganie Instytutu jest takie, że powstał po to, by szkalować byłego prezydenta. Konsekwencje takiego widzenia idą dalej. I jeżeli przy jakiejś książce pracował historyk związany z Instytutem, to ta publikacja jest niejako naznaczona. Nie liczy się nawet to, że publikowana była przez niezależne od IPN wydawnictwo.

Nie można zmuszać historyków do tego, by w imię czyjegoś subiektywnie rozumianego dobra oceniali historię w różowych okularach. To byłoby przekłamanie. Biografie ludzkie rzadko kiedy są gładkie i nieskomplikowane.