Czy prałat Henryk Jankowski był źródłem informacji dla komunistycznej służby bezpieczeństwa? Wiele wskazuje na to, że tak. Oczywiście dla przeciwników badania materiałów z tamtych czasów to ofiara IPN. Ale przecież jeśli zamknie się oczy albo schowa głowę pod poduszkę, najlepiej z głośnym krzykiem, rzeczywistość wcale nie znika. Istnieje dalej.
Najnowsza praca Jolanty Mysiakowskiej i Jana Żaryna o inwigilacji księdza Jerzego Popiełuszki przypomina i porządkuje szokujące fakty. Nie tylko donosili, także skłócali księdza ze zwierzchnikami, oczerniali go i podsuwali tajnej policji sposoby na to, jak mu zaszkodzić - ogólnie szanowani księża kojarzeni z opozycją: Czajkowski czy w mniejszym stopniu Przekaziński. Agentem był nawet jeden z kilku duchownych mieszkających z księdzem Jerzym w jednej parafii: Świętego Stanisława Kostki. Kto wiedział film "Popiełuszko", pamięta postać sympatycznego kapłana z bródką wpuszczającego wiernych po porwaniu na teren kościoła. A to on pomagał esbekom osaczać polskiego męczennika.
Te informacje robią przygnębiające wrażenie - skoro w tak małej zbiorowości jak jedna parafia musiał znaleźć się agent, powstaje pytanie o skalę zjawiska. Wiem oczywiście, że statystyki taką skalę opisują: w najgorszych czasach (lata 50. potem 80.) to zaledwie kilkanaście procent ogółu duchowieństwa. Wiem też, jak nieostre było w przypadku księży, często rejestrowanych bez formalnego zobowiązania na podstawie samych rozmów, samo pojęcie "współpracy". A jednak te historie domagają się jakiegoś komentarza samego Kościoła. Podobnie jak fakt zarejestrowania, to prawda często bez zachowanych donosów, wielu obecnych polskich biskupów.
Tymczasem Kościół właśnie teraz ogłosił arbitralnie koniec lustracji nie robiąc w ostateczności zupełnie nic - nawet z wynikami prac dość fasadowych kościelnych komisji powołanych zresztą tylko w niektórych diecezjach. Nawet komentatorzy dalecy od sympatii lustracyjnych zareagowali na to zdziwieniem. Zamieciono pod dywan cały brud nie próbując wytłumaczyć nawet najbardziej drastycznych przypadków. A w podświadomości wielu Polaków ksiądz może się zacząć kojarzyć, mocno przesadnie, nie tylko z pazernością na dobra materialne czy z podejrzeniami o nieobyczajność, ale także z niewyjaśnioną spuścizną po komunizmie.
Nie twierdzę, że z tego powodu masy odwrócą się od Kościoła - laicyzacja ma inne przyczyny. Twierdzę jednak, że Kościół zafundował sobie jeszcze jeden powód abyśmy nie obdarzali go pełnym zaufaniem. Smutne.