Wszyscy wokół twierdzą, że kolejny sezon serialu pt. „Powrót Tuska” ma w ten weekend wreszcie dobiec końca. Co więcej, zapowiada się happy end i przewodniczący wróci, aby zaopiekować się swoją partią. Takie zakończenie oznacza automatyczny początek nowego serialu. Ruszy on po wakacyjnej przerwie i zapowiada się na parę ładnych sezonów, gwarantując wysoką oglądalność.
Triumwirat
Wiele wskazuje na to, że w pierwszym sezonie Donald Tusk nie dostanie Platformy w jednowładztwo, lecz będzie musiał zaakceptować dzielenie się rządami z Rafałem Trzaskowskim i Borysem Budką. Co do triumwiratów to: Gnejusz Pompejusz i Marek Krassus z pierwszego triumwiratu w starożytnym Rzymie oraz Marek Antoniusz i Marek Lepidus z drugiego, mogliby wyrazić sceptyczne zdanie na temat tej formy rządów. Gdyby oczywiście którykolwiek z nich zdołał ujść z życiem. Tak jednak się nie stało, o co starali się zadbać szczęśliwi zwycięzcy gry o władzę: Juliusz Cezar oraz Oktawian August. Oni z kolei mieli aż nadto powodów, żeby sobie triumwirat chwalić.
W przypadku Donalda Tuska posiada on bezcenne doświadczenie polityczne, jakie zdobył uczestnicząc niegdyś w dwóch triumwiratach. Najpierw budując Platformę Obywatelską w sojuszu z: Maciejem Płażyńskim (nota bene pierwszym przewodniczącym PO) oraz Andrzejem Olechowskim. Obu traktował z braterską serdecznością. Acz wystarczyły dwa lata, by jego „braciom” kariery w partii się nie ułożyły. Jeden znalazł się na marginesie, a drugi powolutku zniknął ze sceny. Po tej przykrej serii zbiegów okoliczności nowymi triumwirami zostali Jan Maria Rokita oraz Zyta Gilowska, o której członkowie Platformy mówili, iż jest „siostrą Tuska” (czy ona sam mówił do niej per „siostro” różne źródła wzajemnie sobie zaprzeczają). Drugi triumwirat po jakiś dwóch latach zakończył się podobnie do pierwszego. „Premier z Krakowa” nie został Prezesem Rady Ministrów, a „siostra Tuska” ewakuowała się do konkurencyjnego PiS-u. Czy serial o trzecim triumwiracie w PO potrwa dwa sezony widzowie otrzymają szansę się przekonać. W każdym razie z trojga przywódców na powrocie Tuska dwóch zapewne straci.
Prawidłowa odpowiedź na pytanie z audiotele, czy w parze przegranych znajdzie polityk o nazwisku Tusk winna brzmieć – nie sądzę. Choćby dlatego, że Borys Budka udowodnił, iż podźwignięcie kierowania całą partią oraz walka o głosy wyborców, to zbyt wiele jak na jego możliwości. Natomiast Rafał Trzaskowski uzyskawszy świetny wynik w wyborach prezydenckich, zamiast pójść za ciosem i walczyć do upadłego, wolał oddać się wypoczynkowi (tak, jak niegdyś lubił Andrzej Olechowski).
Polska 2050
Takie seriale mają to do siebie, że poza wątkiem głównym, przewija się też mnóstwo pobocznych. W nadchodzącym sezonie najistotniejszy z wątków pobocznych nosi nazwę: Polska 2050. Ów projekt polityczny realnie zagroził istnieniu Platformy Obywatelskie. Jego sondażowy sukces zmusił kierownictwo partii by tak, jak półtora roku temu przed wyborami prezydenckimi, prosić byłego przewodniczącego, żeby zechciał wreszcie wrócić. W powrocie Tuska widzi się jedyny, prosty i skuteczny sposób na odwrócenie trendu prowadzącego do przejęcia elektoratu Platformy przez Polskę 2050. Kto wie, czy i nasz główny bohater nie uznał, iż najwyższa pora wracać, bo za kilka miesięcy może już nie być do czego. Dzięki temu nadzieje na odwrócenie trendu mają szansę się sprawdzić. Partia Szymona Hołowni miała bowiem szczęście wchodzić do gry, kiedy w Platformie Grzegorza Schetynę odsuwało od steru młodsze pokolenie działaczy.
Niegdyś najbliższy współpracownik Tuska (zanim ten postanowił go wykończyć) uwodnił, że znakomicie rozumie zasady gry obowiązujące w polskim „House of Cards”. Pierwsza z nich nakazuje zniszczyć każdego konkurenta, podbierającego partii jej twardy elektorat. Schetyna, będąc przewodniczącym PO, konsekwentnie trzymał dystans wobec KOD-u i doczekał chwili, gdy przypadkiem wyszły na jaw faktury Mateusza Kijowskiego. Równie konsekwentnie wytrwał momentu, aż przypadkiem upubliczniono zdjęcia Ryszarda Petru, lecącego z lubą zażyć słońca na Maderze (lub w jakimś innym, ciepłym zakątku). Dzięki temu odwróciły się sondażowe trendy i to nie Nowoczesna wchłonęła PO, lecz Schetyna przygarnął na listy wyborcze niedobitki po dawnym konkurencie. Donald Tusk wielokroć w czasie swej kariery udowodnił, że jest graczem jeszcze zręczniejszym od swego byłego przyjaciela (a kto wie, czy stara przyjaźń jeszcze nie odżyje?). Poza tym w odwrotności do Schetyny może pochwalić się: elokwencją, urokiem osobistym, olbrzymią sympatią liberalnych mediów.
Wszystko to dla słonecznego chłopca polskiej polityki, jakim jest Szymon Hołownia, nie oznacza niczego miłego. W polskim „House of Cards” druga zasada gry mówi, że partia powinna dorobić się 30 proc. twardego elektoratu, a przed wyborami pozyskać jeszcze kilka procent spośród niezdecydowanych wyborców. Wówczas można myśleć o zdobyciu władzy w państwie. Dopóki Polska 2050 ma się dobrze, to nie wykaże najmniejszej chęci, by stać się dla Platformy przystawką a’la Nowoczesna. Dlatego, jeśli w nadchodzącym sezonie Donald Tusk przejmie władzę w PO, najpewniej ujrzymy, jak przesympatyczny Szymon Hołownia zaczyna tracić swój urok, jakim emanował w programie „Mam talent”. Zaś kolejne, trudne jeszcze do wskazania okoliczności, zniechęcą liberalnych wyborców do jego osoby. A im niższej spadnie w sondażach Polska 2050, tym wyżej powędruje Platforma. Aż wreszcie rozmowy o wspólnej liście wyborczej okażą się interesujące dla obu stron (konsumenta oraz przystawki).
Na pytanie z audiotele, kto z pary Tusk – Hołownia w nadchodzącym sezonie zdobędzie tytuł: „Pawła Kukiza polskiej polityki” prawidłowa odpowiedź brzmi – ten drugi.
Starcie Tusk-Kaczyński
Potem nasz serial może już tylko nabrać tempa, bo nieuchronnie w jego finale (zupełnie jak w hollywoodzkich produkcjach o superbohaterach) nastąpi kolejne starcie dwóch herosów. Polacy już prawie dwadzieścia lat (z małą przerwą) żyją w rytmie tego, kto aktualnie jest górą: Tusk, czy Kaczyński. Na zdrowy rozum wszystkim powinno się takie show w końcu znudzić. Jednak najwyraźniej działa tu prawidłowość, że jeśli przychodzi pora słuchania muzyki lub wybierania polityków, wówczas ludzie najchętniej sięgają po przeboje znane od lat. Jeśli zsumować wybory parlamentarne, samorządowe, prezydenckie oraz do europarlementu, w których konkurowały Platforma i PiS pod rządami naszych superbohaterów, to zapowiada się ich dwunaste, bezpośrednie starcie. Kto tym razem wygra? Jeszcze nie sposób przewidzieć. Zupełnie inaczej niż określenie, kto przegra.
Trzecie z żelaznych zasad gry w polskim „House of Cards” mówi bowiem, że twarde elektoraty dwóch głównych partii muszą znajdować się w stanie nieustannego wzmożenia emocjonalnego. Dzięki temu uzyskuje się pewność, iż w dniu wyborów pójdą głosować, a wcześniej będą starać się przekonywać do oddania głosu na swoją partię osoby niezdecydowane oraz pojawiające się przez urnach wyborczych jedynie po zastosowaniu bezpośredniego przymusu. Wzmożenie emocjonalne osiąga się przez umiejętne szczucie jednego twardego elektoratu na drugi. Śmiało można rzec, że po latach treningu Donald Tusk i Jarosław Kaczyński zjedli na tym zęby.
Pojedynek jak w zawodowym boksie. Kto straci?
Dodatkową motywację stanowić będzie to, iż dwunasta runda, jak w zawodowym boksie, zazwyczaj rozstrzyga wszystko. Ten z zawodników wagi ciężkiej, który przegra może stanąć wobec widma definitywnego pożegnania się z władzą, bo metrykalnego wieku nie da się cofnąć. Dlatego też ze wszystkich starć, właśnie to nadchodzące może okazać się najciekawsze i najbardziej widowiskowe. Stając się wręcz epickim punktem kulminacyjnym serialu. Niestety niesie ono ze sobą niezmiennie te same skutki uboczne. W polskich realiach oznaczają one swoistą odmianę państwa sezonowego.
Spolaryzowane społeczeństwo, podobnie jak i klasa polityczna okazują się niezdolne do okazania długotrwałej solidarności nawet w obliczu zagrożenia dotyczącego wszystkich. Jak wygląda to w praktyce można było sobie obserwować w pierwszym roku epidemii. Od śmierci kilkudziesięciu tysięcy ludzi (a wliczając ofiary niewydolności służby zdrowia grubo ponad 100 tys.) ważniejsze okazały się: konflikt o termin wyborów prezydenckich, konflikt o prawa społeczności LGBTQ, konflikt od aborcję, konflikt o europejski Fundusz Odbudowy, konflikt o rolę w państwie Kościoła Katolickiego, itd., itp. Tak naprawdę koronawirus stanowił zbędny dodatek do polskiej rzeczywistości, nie wiedzieć czemu tak często obecny w doniesieniach mediów.
Następny z licznych skutków ubocznych, to brak możliwości długoterminowego kontynuowania czegokolwiek, jak to się dzieje w dojrzałych państwach. Co zbudował Tusk musiał zniszczyć Kaczyński. Zbudowane przez Kaczyńskiego będzie musiał zniszczyć Tusk. W praktyce oznacza to następujące co kilka lat czystki w korpusie oficerskim, w policji, w służbach specjalnych, w administracji, w dyplomacji, itd. Burzenie i odbudowanie bez żadnej gwarancji, iż budowanie czegokolwiek ma sens. W Ameryce Południowej tak się bawić można nawet dwieście lat. W Europie Środkowej jedynie, gdy trafia się sezon politycznego zacisza. A ono dobiega właśnie końca. Dlatego na pytanie z audiotele, kto w naszym serialu na jego koniec straci najwięcej, prawidłowa odpowiedź będzie najprawdopodobniej brzmieć – zwykli wyborcy.