Piotr Szymaniak: W środę Trybunał Sprawiedliwości UE zawiesił działanie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Tego samego dnia Trybunał Konstytucyjny uznał, że przepisy, które zobowiązują państwa do wykonania środków tymczasowych w sprawach związanych z sądownictwem, są niezgodne z konstytucją. A zatem zakwestionował to, co nakazał TSUE. Rząd obwieścił, że TK stanął na straży suwerenności polskiego państwa. Z kolei opozycja mówi o przyspieszonym polexicie. Kto ma rację?
Robert Grzeszczak*: Trzeba jasno powiedzieć, że jest to spór fikcyjny, rozkręcony z motywacji politycznej. TK stwierdził, że środki tymczasowe dotyczące ustroju polskich sądów wydane przez TSUE poza zakresem jego kompetencji (ultra vires), są niezgodne z konstytucją. Pełna zgoda, byłoby to również niezgodne z traktami unijnymi. Jednocześnie z ustnego uzasadnienia wyroku wynika, że sędzia nie może - powołując się na prawo Unii - wystąpić do TSUE z pytaniem prejudycjalnym, a potem zastosować się do jego odpowiedzi bez względu na to, jaki pogląd w danej sprawie ma Sąd Najwyższy czy TK. W świetle wyroku jakaś superinstancja musiałaby decydować, które orzeczenia są poza kompetencjami TSUE, a które się w nich mieszczą. Gdybyśmy mieli państwo prawa - przede wszystkim niezależne sądy, które nie czują efektów mrożących - oraz przy odrobinie dobrej woli tak postawiona sprawa może byłaby do uratowania. Ale nie mamy, więc możemy się domyślać, że te decyzje będą upolitycznione.
Co to znaczy w praktyce?
Jeśli jakieś orzeczenie TSUE będzie niewygodne dla rządu, to będzie wyłączane jako wydane poza kompetencją Luksemburga. A jeśli będzie dotyczyć kwestii, w których rząd nie ma ważnych interesów politycznych, to będzie wykonywane, lepiej lub gorzej. Tak Unia funkcjonować jednak nie może. Nie jest jak karta dań, z której Polska wybiera sobie to, co jej dogodne, Grecja – to, co jej pasuje, a jeszcze co innego Niemcy. A zapewniam, że gdyby była taka możliwość, to każde państwo chętnie by z niej skorzystało. Gdyby to Niemcy zaczęły wybierać z traktatów wygodne dla siebie przepisy, to już widzę reakcje polskich polityków…
Czy jednak nie traktuje pan orzeczenia polskiego trybunału zbyt szeroko? TK odnosił się tylko do środków zabezpieczających dotyczących spraw wymiaru sprawiedliwości…
Wejście Polski do UE nastąpiło na podstawie traktatu akcesyjnego, który negocjowaliśmy w pocie czoła, kosztem olbrzymich wysiłków i reform lat 90. A co jest w tym traktacie akcesyjnym? Na przykład to, że Polska zobowiązuje się przestrzegać prawa UE i aktów jej instytucji. Czyli nie tylko decyzji, rozporządzeń i dyrektyw wydawanych przez Komisję Europejską, Radę i Parlament Europejski, ale też rozstrzygnięć unijnych sądów. Wiąże nas też cała linia orzecznicza TSUE – nie tylko ta, która odnosi się do Polski, bo mamy jeden wspólny system prawny. A my teraz mówimy: nas nie obowiązują akty instytucji, bo są wydawane poza ich kompetencjami. W pewnym sensie odgrzewamy teraz zupę sprzed trzech, czterech dekad.
Co ma pan na myśli?
TK sięgnął do doktryn historycznych z czasów, kiedy Unia się dopiero budowała. Od lat 60. do lat 90. XX w. trybunały konstytucyjne państw członkowskich wypowiadały się bowiem na temat traktatów i reform UE. To wszystko zostało przyjęte, opracowane i przegadane między krajami członkowskimi a Unią. A my teraz wychodzimy z wątpliwościami, jakie państwa miały dekady temu. I mówimy: orzeczenia poza kompetencją TSUE nie będą mogły być stosowane przez organy polskie, bo są niezgodne z konstytucją. Dziś Unia jest już na całkiem innym etapie rozwoju. Przecież my nawet do tej UE z lat 90. nie wchodziliśmy. Dziś funkcjonujemy w świecie prawa wielocentrycznego.
*Robert Grzeszczak profesor na Wydziale Prawa i Administracji UE, ekspert prawa europejskiego, międzynarodowego i konstytucyjnego