Autor jest logikiem, informatykiem, w latach 2005–2008 był rektorem Uniwersytetu Wrocławskiego
W tym samym czasie wielki kryzys odzierał z dostojeństwa uniwersytety amerykańskie. Dotacja dla Uniwersytetu Kalifornijskiego została obniżona o 15 proc., a dla Uniwersytetu Michigan o 44 proc. Wpływy Uniwersytetu Stanforda z darowizn i inwestycji spadły o 18 proc., a Uniwersytet Harvarda musiał pogodzić się z ich 20-proc. spadkiem. Jednocześnie drastyczne obniżenie dochodów ludności zmniejszyło liczbę kandydatów na studia.
Prezydentem Uniwersytetu Harvarda został James B. Conant. Jego zaprzysiężenie w czasie kryzysu miało symbolicznie skromną oprawę. Odbyło się w klubie uniwersyteckim, a nie jak zwykle w auli, nie było śpiewów i łacińskich oracji. Nowy prezydent zapowiedział daleko idące reformy i budowę uniwersytetu nowego typu – opartego na zasadach utylitaryzmu. Kolejne lata wielkiego kryzysu, potem Nowego Ładu Roosevelta, II wojny światowej, a w końcu zimnej wojny radykalnie zmieniły ten i inne uniwersytety w Ameryce. Stały się one integralną częścią gospodarki. O tym, jak ważną, można się przekonać dzięki badaniom ekonomistów Charlesa Wesleya i Williama F. Millera, którzy przebadali losy 140 tys. absolwentów Uniwersytetu Stanforda z lat 1930–2010. Założyli oni 39,9 tys. firm, które dały 5,4 mln miejsc pracy, a w 2011 r. przyniosły roczne przychody w wysokości 2,7 tryliona dolarów, czyli więcej niż PKB bogatej w surowce naturalne Rosji.
Reklama