Z Jarosławem Gowinem jest trochę jak z karpiem na wigilię – nikt za nim nie przepada, ale mimo to regularnie powraca. Tyle że z karpiem mamy do czynienia raz do roku, a ten drugi – przynajmniej ostatnio – jest z nami właściwie codziennie. Po tym jak został obcesowo wyrzucony z rządu Zjednoczonej Prawicy – o czym podobno dowiedział się od dziennikarzy – Gowin praktycznie nie wychodzi z mediów (kilka tygodni temu był także w DGP). W kolejnych wywiadach opowiada o zagrożeniu, jakim są rządy Jarosława Kaczyńskiego, załamuje ręce nad stanem finansów państwa i krytykuje reformy sądownictwa.
Kreśli historię swojego narastającego oporu i kolejnych aktów koalicyjnego nieposłuszeństwa, a jednocześnie broni wygodnych dla siebie posunięć rządu – takich jak wprowadzenie 500 plus czy Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, o której zapomniał już chyba nawet sam jej autor Mateusz Morawiecki, o kolegach z PiS nie wspominając.
Przyznaję, że – mimo skrajnie negatywnej oceny rządów Zjednoczonej Prawicy – mam pewne uznanie dla politycznej zręczności Gowina. Oto mamy bowiem do czynienia z liderem partii bez szans na samodzielne wejście do parlamentu i z fantomowym elektoratem, który przez niemal sześć lat zajmował wysokie stanowiska rządowe i rozdawał posady „swoim” ludziom (cudzysłów jest tu konieczny, bo na ile faktycznie byli to ludzie Gowina, świadczy malejący stan osobowy Porozumienia).
Oczywiście Jarosław Gowin nie jest jedyny – w rządzie nie brakuje niepopularnych polityków bez szans na samodzielny sukces wyborczy. Ale byłemu wicepremierowi udało się coś jeszcze: przez lata usiłował sprawiać wrażenie polityka podmiotowego. Próbuje to zresztą robić do dziś, a rozdawane na prawo i lewo wywiady są do tego doskonałym narzędziem. Zagadką jest dla mnie to, dlaczego tak wiele mediów ochoczo się na to godzi, dając temu politykowi pole do zakłamywania historii minionych kilku lat.
CZYTAJ WIĘCEJ W INTERNETOWYM WYDANIU MAGAZYNU "DZIENNIKA GAZETY RPAWNEJ">>>