Nie jest przecież tajemnicą, że PiS – w imię poszukiwania wroga, który skonsoliduje wyborców – sam wywołał ten temat w kampanii z 2019 r. I to nie dlatego, że LGBT postrzegano wówczas na prawicy jako wielkie zagrożenie; po prostu z badań wynikało, że warto ten temat wprowadzić na agendę. Manewr ten powtórzono zresztą w kampanii prezydenckiej. Za ciosem poszły sprzyjające PiS media, a także część władz kościelnych oraz lokalnych. Samorządy te przyjęły kontrowersyjne uchwały, bardziej lub mniej wprost atakujące mniejszości seksualne. Zwolennicy tych deklaracji bronili ich, twierdząc – często wbrew odczuciom adresatów – że nikogo one nie wykluczają ani nie dyskryminują. Także politycy PiS tłumaczyli, że nie ma nic złego w deklaracjach stanowiących afirmację dla tradycyjnych wartości, tradycyjnego modelu rodziny i rodzicielstwa. Mówiono też, że Unia Europejska wywiera na nas presję, bo dała się omamić aktywistom LGBT (słynna akcja Barta Staszewskiego o strefach wolnych od LGBT, stanowiącej twórcze rozwinięcie stref wolnych od LGBT z nalepek "Gazety Polskiej").
Dziś partia rządząca taka pewna swoich racji już nie jest, o czym świadczy ostatnie pismo wiceministra funduszy i polityki regionalnej Waldemara Budy do samorządowców. Zwraca się on z prośbą o weryfikację treści uchwał dotyczących LGBT pod kątem tego, czy nie zawierają zapisów, które nawet wbrew intencjom organów stanowiących mogłyby potencjalnie stać się przedmiotem nadinterpretacji w tym zakresie. Wszystko przez nieprecyzyjne sformułowania. Pierwszy efekt już jest – jak donosi RMF FM, władze Małopolski planują korektę uchwały sprzed dwóch lat.

CZYTAJ WIĘCEJ W PONIEDZIAŁKOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>