Jeszcze trzy miesiące temu kobiety w Afganistanie cieszyły się względnie spokojnym życiem. Jak wyglądało Twoje życie przed zdobyciem władzy przez talibów?
Moje życie... Miałam piękny dom, kilka firm. Angażowałam się jako aktywistka. Zawsze byłam blisko kobiet. Tworzyłam dla nich miejsca pracy w moich przedsiębiorstwach związanym z produkcją dywanów, odzieży czy mebli. Będąc w Afganistanie, nie miałam czasu nawet na spotkania z rodziną. Byłam pracoholiczką. Lubiłam to. Mogę chyba powiedzieć, że moje życie było idealne. Zresztą nie tylko moje. Po 20 latach posiadania jako takiego rządu i podstawowych praw wreszcie my ‒ afgańskie kobiety ‒ poczułyśmy, że mamy w miarę normalne życie. Wszyscy zmierzaliśmy w dobrą stronę. Teraz to zniknęło, a moje życie zdecydowanie nie jest perfekcyjne.
Zdecydowałaś się wyjechać.
W Afganistanie zostawiłam duszę. Do Polski udało mi się przyciągnąć tylko ciało. Musiałam to zrobić, żeby zawalczyć o przyszłość moich dzieci. Jeśli ich matka i ojciec zostaliby zamordowani, to one wylądowałyby na ulicy. Kto wie, co by im się przytrafiło? Cieszę się, że dla nich przeżyłam, ale nie sądzę, że kiedykolwiek potrafiłabym wydostać z Afganistanu moją duszę. Szczególnie teraz, kiedy grupa kobiet, z którymi współpracuję, wciąż tam mieszka. Organizują się, walczą i protestują. Czuję się bezsilna, nie mogąc być z nimi. Wydaje mi się, że one są bardziej żywe niż wszyscy ci, którzy z kraju wyjechali.