Podręcznik do historii i teraźniejszości (HiT) autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego stał się tematem ostrych kontrowersji. Protestuje opozycja, narzekają nauczyciele. Bronią go nieliczni konserwatywni komentatorzy, jak Krzysztof Masłoń w „Do Rzeczy”. Minister edukacji Przemysław Czarnek podręcznik, wciąż formalnie niezatwierdzony, gorąco zachwala.
Nie da się oceny książki oderwać od dyskusji o samym przedmiocie. Historii świata i Polski między 1945 r. a czasami współczesnymi szkoły średnie, licea i technika mają uczyć od nowego roku szkolnego w klasie pierwszej i drugiej. Uczyć równolegle do zwykłej historii.

Chronologiczne łamańce

Reklama
Można przyjąć, że uczeń i tak nie pamięta niczego poza kilkoma ostatnimi lekcjami, więc nie jest istotne, jak się ułoży historyczny wykład. Można go więc podawać w formie wybranych zagadnień. Próbowała tego ekipa PO-PSL, rezygnując w drugiej i trzeciej klasie liceum oraz technikum z linearnego wykładu historycznego na rzecz swoistych wypisów. PiS te zmiany słusznie cofnął – ale po to, aby zaproponować inne zabawy chronologią. A przecież nie wszyscy uczniowie zapominają od razu. Opowieść na początku szkoły o tym, co przydarzyło się Polakom po II wojnie światowej, po to, by po prawie trzech kolejnych latach dojść do tej wojny na lekcji zwykłej historii, to logiczny absurd. Jeśli szkoła ma serio traktować związki przyczynowo-skutkowe.
Można te łamańce uzasadniać obawą, że nauczyciele, nie wyrabiając się w czasie, nie dochodzili do współczesności, a często gubili nawet czasy PRL. Można, tyle że opozycja oskarża rządzących o zamiar indoktrynacji. Jeśli uczy się w szkole o czasach powojennych, łącznie z III RP niemal do ostatnich wyborów, aspiruje się do narzucania młodym ludziom interpretacji bieżącej polityki. Nie wykluczam tej drugiej motywacji. A podręcznik Roszkowskiego, na razie obejmujący okres między 1945 r. a 1979 r., niestety potwierdza te podejrzenia.