24 czerwca jedną decyzją Amerykanki zostały pozbawione prawa do przerywania ciąży, które niemal 50 lat temu Sąd Najwyższy wywiódł z konstytucji. W wielu stanach kliniki przeprowadzające aborcję musiały natychmiast zaprzestać działalności i odwołać umówione wizyty – nawet gdy pacjentki na miejscu oczekiwały już na zabieg.
A to niejedyny w ostatnim czasie kontrowersyjny wyrok, który odwraca istniejący od lat precedens. Można odnieść wrażenie, że zdominowany przez konserwatywnych sędziów SN stał się instytucją realizującą wolę Partii Republikańskiej. Co jest kolejnym czynnikiem osłabiającym i tak już rozchwianą amerykańską demokrację. Jeśli bowiem dziewięcioosobowy sąd z zabetonowaną na lata konserwatywną większością może odebrać nawet dawno uznane prawa, to rodzi się pytanie: po co w ogóle głosować?

Dlaczego słuchamy sędziów

„Sądownictwo jest bez porównania najsłabszym organem ze wszystkich trzech władz” – pisał jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, Alexander Hamilton w „Esejach politycznych Federalistów”, zbiorowej pracy wydanej w celu przekonania sceptyków do zaakceptowania amerykańskiej konstytucji. Dlaczego tak uważał? „Władza wykonawcza nie tylko rozdziela zaszczyty, ale też dzierży miecz społeczności”, czyli ma monopol na użycie przemocy. „Władza ustawodawcza nie tylko zarządza finansami, ale także określa zasady regulujące obowiązki i prawa obywatela” – dowodził. Władza sądownicza z kolei nie ma dostępu ani do miecza, ani do skarbca. „I ostatecznie”, pisał Hamilton, „musi korzystać z pomocy władzy wykonawczej, choćby w celu skuteczności swoich wyroków”.
Reklama
Nic się pod tym względem nie zmieniło. Sędziowie nie dysponują własną policją czy wojskiem, które mogliby oddelegować do wyegzekwowania swoich decyzji. Ich realizacji pilnuje władza wykonawcza.
Reklama