Czesław Kiszczak dał ważny znak wszystkim byłym esbekom: macie za wszelką cenę kryć swoich dawnych agentów. Nawet kłamiąc w żywe oczy, tak jak ja to robię dziś. Bo niczym innym, jak wierutnym łgarstwem jest jego oświadczenie, mówiące, że polecił on swoim funkcjonariuszom, aby informacje z podsłuchów zamieniali na doniesienia od agentów. I umieszczali te wiadomości w raportach tajnych współpracowników.
Dziś, w celu zamaskowania agentury SB, Kiszczak wykorzysuje własne zarządzenie z lutego 1982 roku, w którym chodziło mu wtedy o "całkowite zakonspirowanie źródła" pochodzenia informacji uzyskanych środkami techniki operacyjnej. W tej instrukcji nic się nie mówiło o przypisywaniu informacji uzyskanych tym sposobem agentom.
Oświadczenie Kiszczaka osiąga jeszcze jeden dodatkowy cel - dać przeciwnikom lustracji kolejne wygodne narzędzie do podważania ustaleń IPN. Od dziś każdy sędzia za wiarygodne będzie mógł przyjąć wyjaśnienia byłego oficera SB prowadzącego tajnego agenta, że wszystko, co mu przekazywał, jest żywcem przeniesione z podsłuchu telefonicznego. I nikt w gruncie rzeczy nie będzie w stanie tego obalić. Obłudą ze strony byłego szefa bezpieki są także przeprosiny tych, którzy w ten sposób przez resort, którym kierował, zostali "skrzywdzeni". Sądy dotąd będą królestwem kłamstwa dla byłych esbeków, dopóki nie będą za te kłamstwa karani.
Nieprzypadkowo też wybrał Kiszczak moment na wydanie swego oświadczenia. Zbiega się on bowiem, z trwającym właśnie procesem Małgorzaty Niezabitowskiej. I tak się akurat złożyło, że jedną z linii jej obrony jest to, że przypisuje się jej przekazywanie informacji, które faktycznie pochodzą z podsłuchu.