Od sfingowanych przez carską Ochranę zamachów terrorystycznych we Francji i w Belgii pod koniec XIX w. (które miały skompromitować anarchistów rosyjskich na emigracji i przyspieszyć ich ekstradycję) po wysadzanie przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa budynków mieszkalnych w Moskwie i Wołgodońsku u schyłku dwudziestego stulecia (co miało uzasadnić kolejne operacje przeciwko Czeczenom i dorobić im gębę terrorystów) – historia prowokacji rosyjskich służb specjalnych jest bardzo bogata. Trudno więc się dziwić, że gdy tylko pojawiły się pierwsze informacje o zamachu, w którym zginęła Darja Dugina, wiele osób miało odruchowe podejrzenia, kim są sprawcy ataku. A także jaki był cel operacji .
Gdy po kilkudziesięciu godzinach FSB triumfalnie obwieściło, że sprawczynią zamachu jest ukraińska obywatelka Natalia Wowk, powiązana z pułkiem Azow, a zleceniodawcą – ukraiński wywiad, podejrzenia zaczęły graniczyć z pewnością. Zwłaszcza że Rosjanie okrasili to licznymi szczegółami (z pokazaniem legitymacji domniemanej morderczyni włącznie). Bo takie cuda praktycznie się nie zdarzają – nawet najsprawniejszym służbom kontrwywiadowczym. Znacznie bardziej realne jest to, że po prostu wydobyto z szuflad zawczasu przygotowane materiały.