Źle się stało, że ksiądz Czajkowski wrócił do publikowania w pismach katolickich. Źle, bo nie do końca powiedział prawdę o swoich kontaktach z SB. Na początku wszystkiemu zaprzeczał. Potem powstał komitet obrony księdza Czajkowskiego, który zawzięcie atakował IPN. Dopiero kiedy księdzu pokazano wszystkie akta zmienił zdanie, ale w swoim oświadczeniu też nie przyznał się do wszystkiego. Nie mogę więc uznać, że to była postawa Świętego Piotra, który "stanął w prawdzie". To po pierwsze.

Reklama

Po drugie uważam, że pisma katolickie nie powinny współpracować z autorami budzącymi tak duże kontrowersje. Jest w Polsce bardzo wielu dobrych biblistów, zwłaszcza w młodym pokoleniu, którzy w doskonały sposób mogliby pisać na tematy, o których pisze ks. Czajkowski. Tu mamy natomiast do czynienia ze "zgorszeniem maluczkich": wielu ludzi uważa, że otwarto małą furtkę, przez którą do działalności publicznej wracają osoby, które wracać nie powinny.

Powołam się przy tym na zeszłoroczne badania Instytutu Statystyki Kościoła katolickiego. Okazało się, że wśród najbardziej gorliwych wierzących - którzy chodzą co tydzień na mszę i przystępują do sakramentów świętych - zdecydowana większość jest za przebaczeniem osobie, która przyznała się do współpracy, ale aż 3/4 uważa, że taki duchowny nie powinien pełnić funkcji proboszcza czy katechety. Nie chcieliby się też u takich księży spowiadać.

Przez analogię można przyjąć, że podobne odczucia może budzić występowanie takiego księdza jako publicysty na łamach pisma katolickiego. Decyzja "Tygodnika Powszechnego" wzbudziła wielkie kontrowersje w naszym krakowskim środowisku. Myślę, że niepotrzebnie wywołała zamęt. Jestem za miłosierdziem, jestem za tym, by pogubionym ludziom pomagać w powrocie, ale nie na wszystkie stanowiska.

Reklama