>>>Zobacz, co chcą zrobić Czesi z Unią
W kontekście rozpoczynającej się właśnie czeskiej prezydencji Unii Europejskiej można tylko powiedzieć: całe szczęście, że prezydent Waclaw Klaus ma w Czechach mniej do powiedzenia w dziedzinie polityki zagranicznej niż Lech Kaczyński w Polsce. I oczywiście mniej do powiedzenia niż czeski rząd i parlament.
Bo czeski rząd i parlament wykorzystają prezydencję do lojalnej pracy na rzecz integracji UE, podczas gdy Waclaw Klaus byłby tylko koniem trojańskim. Faktycznym przeciwnikiem Unii, który kierowanie jej pracami wykorzysta do jej paraliżu. On akurat autobusem z napisem Unia Europejska zawsze lubił podróżować na gapę. Nie płacąc za bilet, ale za to szarpiąc się z kierowcą, konduktorem i innymi pasażerami. Wspierając każdego, najbardziej nawet podejrzanego politycznie gościa - i przyjmując od niego wsparcie, jeśli tylko ów gość gardłował przeciwko UE.
Jednak i bez Klausa na karku czeska prezydencja może się okazać zbyt słaba. Pamiętajmy, że Sarkozy - najambitniejszy w Europie polityk będący liderem jednego z najsilniejszych członków Unii potknął się praktycznie na każdej z przeszkód: na irlandzkim "niet", na kryzysie rosyjsko-gruzińskim i na globalnym kryzysie finansowym. Potknął się, ale się nie przewrócił. Czesi będą musieli doprowadzić do końca procedurę ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Rozpoczynając od ostatecznego przełamania oporu Irlandczyków - wabionych własnym komisarzem i paroma innymi ustępstwami wynegocjowanymi już przez Sarkozy'ego. I tu znowu wracamy do Klausa, bo trudno jest wyciskać na Irlandczykach wymuszone tak dla traktatu w kolejnym referendum, jeśli samemu - tak jak Czechy - jest się państwem, które traktatu nie ratyfikowało. Bo ma się prezydenta, który pozuje na thatcherystę, choć jest jedynie zawalidrogą.
Nie nastracja pozytywnie także polityczna miękkość Czechów - a nie chodzi mi tu wcale o jakąś odległą historię. Już po roku 1989 bywali za miękcy wobec Niemiec - praktycznie we wszystkich kwestiach, od polityki gospodarczej aż po historyczną. Przed paroma zaledwie miesiącami okazali się za miękcy wobec USA - rezygnując z większości warunków, które Polska żmudnie negocjowała. Czy zatem potrafią być twardzi w walce o interesy całej Unii przeciwko poszczególnym państwom-lobbystom? Czy potrafią walczyć o interesy państw "nowej Europy", jeśli paru mocarzy ze "starej" spróbuje wejść nam na głowę? Mam tu swoje obawy, nawet jeśli ostatecznie chciałbym się mylić.