Zanim w ślad za Budapesztem nasz obóz rządzący również okrzyknie pomysł europosłów hucpą i absurdem, warto zauważyć, że następna w kolejce do przewodzenia pracom Rady UE, czyli ministrów państw członkowskich, jest Polska. A argumenty, które wytoczyli europosłowie wobec Budapesztu, równie dobrze można odnieść do Warszawy. Zdaniem największych frakcji w PE Węgry – wobec których prowadzona jest m.in. procedura z art. 7 o naruszenie zasad praworządności – nie mają mandatu do tego, żeby kierować pracami Rady, która w największej mierze kształtuje porządek prawny w UE.

Reklama

Choć rezolucja jest jedynie sygnałem oczekiwań czołowych frakcji parlamentarnych, to Bruksela nie może całkowicie zignorować argumentów europosłów. PE zagroził bowiem, że w razie nieustosunkowania się do zarzutów stawianych Budapesztowi zwyczajnie zbojkotuje węgierską prezydencję, m.in. przez nieprzekazanie dokumentów niezbędnych do kontynuacji prac legislacyjnych. Pełna obstrukcja, która mogłaby realnie spowodować w najmniejszym wymiarze opóźnienia, a w największym paraliż prac legislacyjnych, byłaby jednak ewenementem, podobnie jak potencjalne ograniczenie lub odebranie Węgrom przewodnictwa.

CZYTAJ WIĘCEJ W PONIEDZIAŁKOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>