Łukaszenka jest politykiem nadaktywnym. Jeździ z jednej wizyty gospodarskiej na drugą, osobiście uzgadnia najdrobniejsze decyzje kadrowe aż do szczebla powiatu, przed kamerami strofuje ministrów i dyrektorów kołchozów. Słowem – wszędzie go pełno. Dlatego tak łatwo śledzić zmiany w jego zachowaniu i wyglądzie. Dlatego też nawet krótka nieobecność rzuca się w oczy i rodzi plotki, że tym razem już naprawdę – jak mówią Rosjanie – „wsio”.
Białoruski przywódca, mimo zamiłowania do uprawiania różnych rodzajów sportu, nie młodnieje. Już w 2010 r. zachodnie media, powołując się na anonimowe źródła, podawały, jakoby Łukaszenka przeszedł w Szwajcarii operację prostaty. Prezydent już wtedy otaczał się lekarzami. Własną osobistą lekarkę Irynę Abielską, prawdopodobną matkę najmłodszego syna Mikałaja, uczynił szefową prezydenckiej kliniki, w której leczą się najważniejsi przedstawiciele nomenklatury.
Pogłoski o złym stanie zdrowia Łukaszenki
W 2020 r. pogłoski o złym stanie zdrowia Łukaszenki przybrały na sile. Rządzący od 1994 r. Białorusin sprawiał wrażenie, jakby nie wierzył w pandemię. Radził rodakom, by pili wódkę i grali w hokeja, a nic im nie będzie. Paternalistyczny reżim po raz pierwszy pozwolił Białorusinom poczuć, że w obliczu koronawirusa są zdani tylko na siebie. Była to jeden z ważniejszych przyczyn protestów okołowyborczych. Sam Łukaszenka także niespecjalnie chronił się przed zakażeniem. Nawet w szpitalach pojawiał się bez maseczki ochronnej. W końcu sam zapadł na COVID-19, który – jak potem opowiadał – „przechorował na nogach”. U progu lata 2020 r. zdarzały mu się tajemnicze zniknięcia, a gdy pojawiał się publicznie, miewał silną chrypę i mocno się pocił. Rosyjskie kanały telegramowe rozpisywały się o ciężkich chorobach, jakie miał przechodzić.
Sytuacja powtórzyła się w maju 2022 r. Na moskiewskie obchody Dnia Zwycięstwa 9 maja Łukaszenka przyjechał z bandażami na nadgarstkach, sugerującymi przyjazd prosto spod kroplówki. Zamiast przejść kilkaset metrów przez pl. Czerwony z innymi przywódcami goszczącymi u Władimira Putina, poprosił, by go podwieźć meleksem, po czym nie pojawił się na oficjalnym obiedzie. Dwa tygodnie później znów zniknął. Ekscentryczny opozycjonista Waleryj Capkała, znany przede wszystkim z niepohamowanego parcia na szkło, zdążył ogłosić jego śmierć. Tweety Capkały i jego wpisy na Telegramie dotarły do milionów odbiorców, więc cel został osiągnięty, a gdy Łukaszenka jak gdyby nigdy nic przyjął po dwóch dniach szefową Banku Rosji Elwirę Nabiulliną, były szef mińskiego Parku Wysokich Technologii napisał, że autokrata może i żyje, ale jest w tak złym stanie, że jego dalsze życie można liczyć w miesiącach, a nie latach.
Kto może zastąpić Łukaszenkę?
Capkała w końcu trafi, tak jak trafią w końcu ludzie od lat zapowiadający śmierć Putina. Jak się wydaje, Łukaszenka już w 2020 r., po stłumieniu protestów, zaczął szykować kraj na najczarniejszy dla siebie scenariusz. W 2022 r. zakończyły się prace nad zmianą konstytucji. Zmiany okazały się w większości kosmetyczne, a na pewno nie ograniczyły władzy Łukaszenki, ale na wypadek śmierci przywódcy akurat okazały się istotne. Dotychczas pełniącym obowiązki prezydenta w chwili opróżnienia urzędu zostawał premier. Teraz ma to być przewodniczący Rady Republiki, czyli białoruskiego senatu. Obecnie pracami izby wyższej kieruje 62-letnia Natalla Kaczanawa. To o tyle ciekawa postać, że w historii reżimu Łukaszenki jest zaledwie drugą kobietą o realnych wpływach w establishmencie. Pierwszą była Lidzija Jarmoszyna, z wyborów na wybory doskonaląca mechanizmy ich fałszowania z fotela szefowej komisji wyborczej, która niedawno odeszła na emeryturę.
Kaczanawa zaczynała jako mer Nowopołocka. W 2014 r. została wicepremierem, po dwóch latach awansowała na szefową administracji Łukaszenki, by w 2019 r. przesiąść się do Rady Republiki. Absolwentka nowopołockiej politechniki jest zafascynowana dyktatorem. Do bólu lojalna, zawsze popierała każdą woltę Łukaszenki, nawet gdy przekonywał, że kobieta nie powinna pełnić ważnych stanowisk państwowych, nie mówiąc o funkcji głowy państwa. Senackie konta w serwisach społecznościowych biją rekordy kultu jednostki. Mało kto zbliża się w tej sferze do północnokoreańskich standardów tak bardzo, jak Kaczanawa. „Nasz prezydent jest prawdziwym liderem swojego kraju, troszczy się i opiekuje każdym człowiekiem” – czytamy. W normalnych warunkach faktycznie mogłaby być rozpatrywana jako poważna kandydatka na następcę Łukaszenki. Ze względu na specyfikę reżimu i wojnę za miedzą jej rola byłaby jednak zapewne tymczasowa i ograniczyłaby się do przeprowadzenia Białorusi przez farsę zwaną wyborami.
Analogii nie trzeba daleko szukać. Gdy w 2007 r. umierał prezydent Turkmenistanu Saparmyrat Nyýazow, jego następcą powinien był zostać szef parlamentu Öwezgeldi Ataýew. Zamiast niego decyzją Rady Bezpieczeństwa tymczasową głową państwa został minister zdrowia Gurbanguly Berdimuhamedow, któremu następnie, znów wbrew prawu, pozwolono na start w wyborach. Plotka głosi, że Burdimuhamedow był nieślubnym synem Nyýazowa. Tego na pewno nikt nie sprawdzi; w każdym razie dentysta z fotela ministra przesiadł się na fotel prezydenta w wyniku jakiejś formy konsensusu albo przesilenia w strukturach siłowych. Przeciwko Ataýewowi na wszelki wypadek wszczęto sprawę karną i słuch po nim zaginął. Jego rodzina nie wie nawet, czy niedoszły prezydent żyje. Wariant, w którym o obsadzie stanowiska głowy państwa decydują struktury siłowe, jest bardzo prawdopodobny także na Białorusi. Zwłaszcza, że mogłaby mu sprzyjać Moskwa.
Stan wyjątkowy na Białorusi
Co więcej, pozwalają na to białoruskie przepisy, które trzeba by było tylko trochę nagiąć. W 2022 r. zdecydowano, że w razie, gdyby prezydent zmarł śmiercią nienaturalną, jego obowiązki przejmie wprawdzie Kaczanawa, ale realna władza trafi w ręce członków kolektywnej Rady Bezpieczeństwa. Automatycznie wejdzie w życie stan wyjątkowy, co pozwala na nierozpisywanie kolejnych wyborów latami, a na pewno do rozstrzygnięcia gry o tron. Sekretarzem Rady jest obecnie generał Alaksandr Walfowicz, były szef Sztabu Generalnego. Według przepisów Walfowicz musiałby się podporządkowywać decyzjom Rady, a co więcej, sam nie powinien starać się o fotel prezydenta, ponieważ urodził się poza Białorusią. Ten ostatni fakt z wady może się przekształcić w zaletę. Walfowicz urodził się w Kazaniu, stolicy rosyjskiego Tatarstanu, a kształcił w Moskwie. Jego ojciec pochodził spod Odessy, a z Białorusią wojskowy związał się na stałe przez przypadek. W 1991 r., gdy rozpadał się Związek Radziecki, służył w Borysowie. Gdyby jego jednostka stacjonowała nad Dnieprem, mógłby dziś walczyć z rosyjską agresją jako oficer ukraiński.
Łukaszenka chętnie awansował na kluczowe stanowiska w strukturach siłowych osoby o niebiałoruskim pochodzeniu. W jego rozumieniu większa jest wtedy szansa, że nie poprą antyrządowych protestów, w których komponent patriotyczny zawsze był obecny, oraz że będą lojalni osobiście wobec dyktatora, a nie wobec państwa, któremu przysięgali. Ceną były ich związki z Rosją. Walfowicz jest tego najlepszym przykładem jako absolwent Moskiewskiej Wojskowej Wyższej Szkoły Dowódczej i Wojskowej Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Moskwa skutecznie zwasalizowała Białoruś, co po 2020 r. tylko przyspieszyło. W oczach Kremla generał Walfowicz, twardogłowy oficer znany ze skrajnej wrogości wobec Zachodu, mógłby być wariantem optymalnym. Innym wybrańcem Rosji mógłby być członek Rady Bezpieczeństwa, premier Raman Hałouczanka, urodzony na Białorusi. Biorąc pod uwagę układ sił, to do Moskwy może należeć w tej kwestii jeśli nie ostatnie słowo, to na pewno ważny głos w dyskusji.
Kto jeszcze w kolejce do tronu?
Doświadczenia z podobnych dyktatur, a także nowo wprowadzone przepisy na Białorusi, wskazują, że nie bez szans na zdobycie tronu byliby też inni członkowie Rady Bezpieczeństwa, o ile udałoby im się zbudować siatkę sojuszy pozwalającą na grę o najwyższą stawkę. Wymieńmy ich nazwiska: minister obrony generał Wiktar Chrenin skończył uczelnie wojskowe w Omsku i Ussuryjsku. On i Hałouczanka często zastępują Łukaszenkę, gdy znika. Szef bezpieki Iwan Tertel, Polak z pochodzenia, otrzymał wykształcenie w Riazaniu. I tylko minister spraw wewnętrznych generał Iwan Kubrakou nie ma w CV szkoły w Rosji. Za ich plecami jest jeszcze jedna osoba, której w rozgrywce o spadek po Łukaszence nie należy skreślać. To jego najstarszy syn Wiktar, od 13 lat członek Rady Bezpieczeństwa, obecnie kierujący… Białoruskim Komitetem Olimpijskim.
Na jego niekorzyść gra fakt, że jest to człowiek, w przeciwieństwie do ojca, pozbawiony charyzmy i niechętny do wystąpień publicznych. 47-letni generał jeszcze kilka lat temu był nieformalnym kuratorem struktur siłowych i cieszy się w nich pewnym autorytetem. Gdyby Łukaszenka chciał przeprowadzić operację „następca” jeszcze za swojego życia, Wiktar mógłby być jego naturalnym wyborem także dlatego, że pozostawienie władzy w rodzinie zmniejsza prawdopodobieństwo, iż nowy przywódca wypowie lojalność wobec starego. Alaksandr Łukaszenka uważnie obserwował, jak Kasym-Żomart Tokajew, bezbarwny, ultralojalny urzędnik, w ciągu trzech lat wyczyścił Kazachstan z wpływów Nursułtana Nazarbajewa i jego otoczenia. Dużo płynniej i z mniejszymi skutkami dla elity przebiegła taka zmiana w Azerbejdżanie, gdzie po śmierci Heydara Aliyeva stanowisko prezydenta objął jego syn İlham. Władzę synowi Serdarowi przekazał niedawno Berdimuhamedow; przymierza się do tego także przywódca Tadżykistanu Emomali Rahmon. Łukaszenka wpisałby się w trend.
Najmłodszy syn Mikałaj…
Zachodnie i rosyjskie media lubią traktować jako następcę najmłodszego syna Mikałaja. Urodzony w 2004 r. chłopiec jest jeszcze za młody, by objąć władzę, choć ojciec wyraźnie przygotowuje go do ważnej roli w państwie. Mikałaj skończył liceum w Moskwie, skąd wrócił na studia biotechnologiczne współfinansowane przez chińskie władze (junior szlifuje na nich mandaryński). Samo istnienie syna Łukaszenki i – najpewniej – Abielskiej ujawniono dopiero po czterech latach od narodzin, ale za to z przytupem, bo Kola natychmiast zaczął towarzyszyć ojcu we wszystkich przedsięwzięciach, jeździć na wizyty zagraniczne, a nawet zasiadać u jego boku podczas spotkań międzynarodowych. Według konstytucji Mikałaj Łukaszenka nie może zostać głową państwa aż do 2039 r. W podobnej sytuacji Ramzan Kadyrow, 27-letni w chwili śmierci ojca, musiał przeczekać trzy lata w fotelu premiera, by formalnie zostać prezydentem Czeczenii (przepisy pozwalały na to 30-latkom). Przepisy można oczywiście zmienić bądź zignorować, ale 18-letni Kola obiektywnie nie będzie mógł objąć rządów nad Białorusią przez najbliższe kilkanaście lat. Gdyby sprawa następcy jego ojca miała się rozstrzygnąć wcześniej, nie on będzie o tym decydował.