Raz już wezwałem do "odp... się od Wałęsy". Napisałem to – oczywiście żartem – wtedy, gdy Jacek Żakowski przedstawiał byłego prezydenta, świeżo po jego wyprawie na kongres Libertasu do Rzymu, jako realizatora dalekosiężnych zamierzeń Kremla. Ta wypowiedź wydała mi się szczególnym wykwitem spiskowego myślenia, porównywalnym z najbardziej demonicznymi rozważaniami w gazetach skrajnej narodowej prawicy. Brzmiała zabawnie w ustach człowieka, który wiele razy zarzucał innym, że myślą spiskowo, że są nieomal paranoikami, także na przykład wtedy, gdy na początku lat 90, doszukiwali się w otoczeniu Wałęsy powiązań z peerelowskimi służbami specjalnymi. Po prostu tamte, nawet formułowane w najbardziej nienagannym, okrężnym języku zarzuty były zdaniem Żakowskiego niedopuszczalne, bo sprzeczne z jego wizją świata bądź politycznym interesem. Natomiast uczynienie polskiego bohatera narodowego świadomym bądź nieświadomym narzędziem w rękach Putina - a to co innego. My przecież jesteśmy zawsze tacy kulturalni, że bijemy nie między oczy, a dużo poniżej.

Reklama

Słowa Stasińskiego są z kolei świadectwem pomieszania dwóch ról: zdystansowanego choćby dla zasady komentatora i zaangażowanego we wydarzenia polityka. Dziennikarzowi wolno oceniać Wałęsę najbardziej krytycznie, wolno wykazywać, że jest interesowny czy że kręci. Ale mam zasadnicze wątpliwości, czy poważny komentator powinien operować epitetami, które raz po raz wyrywają się z ust polskim aktorom życia politycznego.

Gdy robi to przedstawiciel gazety rozdającej na lewo i prawo cenzurki i nagany, rozliczającej innych także z elegancji stylu, z ulegania bądź nieulegania emocjom, z brutalności lub jej braku, trudno nie zareagować zażenowaniem. Zwłaszcza, że Piotr Stasiński to komentator wytrawny i z reguły wiedzący co mówi. A jeśli na dokładkę to właśnie jego gazeta wytyczała niedawno swoimi przesłodzonymi laurkami granice rozmowy o biografii lidera "Solidarności", sugerując, że zbyt krytyczne pisanie o nim jest sprzeczne z naszym interesem narodowym i racją stanu, to... Nie przychodzi mi do głowy inne słowo poza hipokryzją. Ale nie będą porównywał do nikogo lub niczego samego Stasińskiego, bo takiego stylu polemiki zwyczajnie nie lubię.

Jest to widowisko smutne, lecz nie dziwne. Nikt w Polsce nie ma w tej chwili monopolu na brutalność języka i to nie zaczęło się bynajmniej z "łże elitami" braci Kaczyńskich, nawet jeśli i oni mają swoją cząstkę w dziele psucia debaty. Eleganccy pozostają poszczególni ludzie z różnych stron barykady. Eleganckich środowisk nie ma i tak naprawdę nigdy nie było. Kto nie wierzy, niech się wczyta w dawne, jeszcze z lat 90. soczyste inwektywy Kazimierza Kutza, Marka Edelmana czy choćby Adama Michnika. Niech przypomni sobie jak lidera ZChN Wiesława Chrzanowskiego porównywano do Fuehrera III Rzeszy, a Wałęsę przedstawiano jako na przemian jako miernotę i wroga demokracji. Te słowa brzmiały w uszach niektórych jak muzyka, ale muzyką nie były, raczej nieprzyjemnym wrzaskiem. Stasiński kroczy więc tylko z dawna przetartą ścieżką.

Reklama