W rozkładzie jazdy było napisane wyraźnie: autobus Nairobi – Kisumu odjazd: 11.00. Autobus odjechał o jedenastej. Dlaczego zawracam tym państwu głowę? Otóż na studiach dziennikarskich uczono mnie wyraźnie – jeśli pies pogryzł człowieka – to nie jest news (swoją drogą, ciekawe czemu więc ciągle o tym słyszę?). Newsem jest informacja, że to człowiek pogryzł psa. Tak więc wiadomość, że w Kenii jakiś autobus odjechał o czasie, jest newsem godnym rozpropagowania. Stąd moja prośba, czy mogliby państwo pchnąć to gdzieś do Reutersa albo AP? Świat powinien się o tym dowiedzieć.

Kiedy rozmawiałem z naczelnymi „Dziennika” o tym, czy moje felietony z Afryki mogą nazywać się „Mazurek Bambo” (ja obstaję przy tym, że to kapitalna nazwa, bo pokazuje, że niczego ważnego się z nich państwo nie dowiedzą), wicenaczelną interesowało jedno: „Czy ty musisz co roku jeździć do Afryki?”. I teraz mogę odpowiedzieć: Muszę, Marto. Przynajmniej raz, po tylu latach, mój autobus odjechał o czasie! Nie rozumiesz jaka to sensacja? To tak jakby Polacy rozgromili w piłkę Niemców, a Angelina Jolie i Brad Pitt zamierzali adoptować Jarosława Kaczyńskiego.

Rzeczywiście wiele się w Afryce zmienia, choć niestety nie wszystko na korzyść. Kenijczycy oszaleli na punkcie Obamy, nawet na dworcu w Nairobi co najmniej połowa z naganiaczy przedstawia się jako kuzyni „mister Obamy”, pochodzą wszak z tej samej wsi i świetnie znają babcię prezydenta Ameryki. Niestety kraj ten, niegdyś jeden z najbogatszych w Afryce, niedościgły wzór, oaza zamożności (względnej) i spokoju, powoli, lecz systematycznie się stacza. Tak naprawdę nic strasznego się nie stało – Kenijczyków ominęły wojny i poważniejsze konflikty plemienne, nie mieli trzęsień ziemi i susz, nie trafił im się żaden z tych szalonych dyktatorów, którzy rujnowali sąsiednie kraje. Ba, nawet socjalistyczne ciągoty pozostawili Tanzańczykom. A jednak.

Do tradycyjnej w Afryce korupcji – dość powiedzieć, że trzy najbogatsze rodziny kenijskie to klany byłych prezydentów – doszło wszystko inne. A jakby tego było mało, kilka lat temu na konflikty polityczne kenijskie elity postanowiły nałożyć właśnie plemienne. Efekt murowany – setki zabitych, tysiące uchodźców. „Zielone wzgórza Afryki” pokryły się białymi namiotami UNHCR – oenzetowskiej agendy zajmującej się uchodźcami. Ludzie w nich przestają pracować (nie mają gdzie) i troszczyć się o swe rodziny. Przyzwyczajają się, że o ich życie martwić będzie się ktoś inny.

Ale na szczęście nie wszystko się zmienia. W Kisumu nad Jeziorem Wiktorii ciągle można zjeść świeżą rybę. Niestety, jeśli wybiorą się tam państwo po osiemnastej, kiedy zapada zmrok, rybę zjecie w całkowitych ciemnościach – w przybrzeżnych restauracyjkach nie mają nie tylko światła, ale też świeczek. A jak się je rybę w ciemności? Zasłońcie sobie państwo okna i zgaście światło. Wygrywa ten, kto pierwszy się zadławi. Reszta dzwoni po doktora.