Dla rządu Tuska nie byłaby to wprawdzie instalacja nadmiernie dolegliwa... ba, może nawet paradoksalnie wygodna, gdyż wiarygodnie tłumacząca rządowy bezwład. Ale dla PiS i SLD takie sito to poprawiające nastrój świadectwo opozycyjnej potęgi. Z perspektywy partyjnego interesu PO bardziej dolegliwa może być opozycyjna kontrola nad RTV. Zwłaszcza jeśli zdobywcy postanowiliby porzucić skrupuły, strach i wstyd i użyć owych mediów do nieustępliwego ataku na rząd i premiera. Ale prawdziwe pożytki, jakie PiS może wyciągnąć z tego aliansu, są głębsze i dalsze. Od upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego głównym kłopotem jego partii jest otaczająca ją izolacja. Partia bez szans na samodzielną większość, bez szans na kooperację z kimkolwiek, krótko mówiąc: partia stracona – bez szans na władzę. Taki właśnie opis świata tkwiący w umysłach Polaków odbiera dotąd opozycyjności Kaczyńskich powagę i wytwarza klimat oczekiwania wieczystych rządów Tuska. To dlatego właśnie Polska by się szczerze zdumiała, jeśliby zobaczyła realnie działający i wygrywający to i owo układ PiS – SLD.
Nie zaś tylko ze względu na historyczną egzotykę takiego aliansu. Ów układ – jeśliby praktycznie zadziałał – oznaczać by musiał przełamanie politycznego ostracyzmu wobec braci i to od najbardziej nieoczekiwanej strony. Tam właśnie, gdzie okopy antykaczyzmu wykopano najgłębiej i gdzie ideowym drogowskazem stała się figura posłanki Senyszyn śpiewającej lubieżne kawałki pełne pogardy i obrzydzenia do Kaczorów. Jeśli więc okopy zostałyby przerwane w takim miejscu, to cały kordon sanitarny utraciłby sens. Po trzech latach załamałby się więc zabójczy dla PiS „Front Obrony Demokracji”.
Nie jest przypadkiem, że nad gruntem dla tego odwrócenia sojuszów pracuje od dawna nie kto inny, jak Lech Kaczyński – polityk o mocno lewicowych zapatrywaniach na świat, taki bodaj ostatni członek dawnej PPS. Kooperacja ze słabym SLD buduje bowiem przywództwo Kaczyńskich na społecznej lewicy, czyli w realnej opozycji wobec centroprawicowego zaplecza gabinetu Tuska. PiS dysponuje mocnym własnym lewicowym potencjałem, który przecież przyniósł mu już raz największe podwójne zwycięstwo roku 2005. W nowym tandemie to PiS, a nie SLD może stopniowo odzyskiwać utraconą rolę wielkiego gracza aspirującego do odzyskania władzy. I to jest powód, dla którego tylko w jego stronę może następować cesja zarówno wartości, jak i społecznego poparcia. Krótko mówiąc: jeśli Kaczyńscy nie zachowają się tym razem jak dwa słonie w składzie porcelany, mogą próbować wyssać z SLD trochę z jego lewicowej potencji, wraz z częścią jego roszczeniowo-antyliberalnych wyborców. To by było nawet całkiem normalne w takim tańcu dużego i małego Michała. Duży powinien upodabniać się do małego i zarazem stawać się jego kosztem jeszcze większy.
Ważne jest w końcu to, że zbiorowa wyobraźnia polityczna zwolenników PiS i SLD jest radykalnie odmienna. Marzeniem wyborców PiS jest przełamanie hegemonii Tuska i odzyskanie przez ich partię jakichkolwiek widoków na władzę, nawet w dłuższej perspektywie. Dziś bowiem odczuwają oni coś na kształt bezsilnej beznadziei. Inaczej zwolennicy SLD. Rzeczywistość pozbawiła ich już iluzji powrotu do dawnej potęgi, a spośród dwóch wielkich aktorów współczesności tolerują Tuska, a nie znoszą braci. Wzmocniony wyjściem z getta Kaczyński może nadal prowadzić swoją wojnę z Tuskiem o władzę, a może nawet uczynić ją bardziej realną. Napieralski dostaje do ręki trochę nowych aktywów, które pozwolą mu się wykazać przed mocno wątpiącą w niego własną partię. Ale z kim i o co ma się dalej bić po takim aliansie?