Piotr Gursztyn: Rok temu zaczynał się właśnie kryzys finansowy. A kilka dni wcześniej Donald Tusk na Forum Ekonomicznym w Krynicy zapowiedział szybkie wprowadzenie euro w Polsce. Wtedy tamta deklaracja wywołała wielki rozgłos, dziś już jest cicho.
Ryszard Petru: Dziś świat jest w zupełnie innym miejscu niż wtedy, gdy premier Tusk zapowiadał wprowadzenie euro. To, co działo się po upadku Lehman Brothers, w znacznym stopniu zweryfikowało nasze plany szybkiego wejścia do strefy euro. Osobiście uważam, że euro pomogłoby nam w kryzysie. Teraz rozchwianie rynków finansowych, wysoka zmienność walut, spowolnienie gospodarcze i wynikający z tego wysoki deficyt budżetowy powodują, że termin zapowiedziany rok temu przez premiera Tuska jest zupełnie nierealny. O ile wtedy decyzja o przyjęciu wspólnej waluty była tylko kwestią woli politycznej, tak teraz jest to kwestia przede wszystkim ekonomiczna. Dziś nie spełniamy żadnego z kryteriów przyjęcia, oprócz poziomu długu publicznego. To powoduje, że pierwszy realny termin to lata 2014-2015.

Reklama

Pan był na tegorocznym Forum w Krynicy. Jak po roku komentowano tamtą zapowiedź Tuska?
Wszyscy mają świadomość, że zapowiedź ta padła na kilka dni przed upadkiem Lehmana - od tego czasu świat jest już zupełnie inny. Natomiast sama decyzja i kierunek działań były jak najbardziej słuszne. Tego chyba nikt nie podważa. Moim zdaniem obecnie kluczową kwestią jest pytanie o moment wejścia oraz o działania, które miałyby do tego doprowadzić. Określenie momentu wejścia do strefy euro dzisiaj nie jest łatwe. W jednej z dyskusji w Krynicy wskazywałem na to, jak trudno jest złapać optymalny moment do wchodzenia do euro. Z punktu widzenia gospodarczego, jak również kryteriów z Maastricht, najlepiej jest wchodzić do strefy ERM2 w okresie, gdy gospodarka wkracza w fazę ożywienia, a nie wtedy, gdy osiąga szczyt swoich możliwości.

Dlaczego?
Bo powinno się wchodzić wtedy, gdy gospodarka znajduje się blisko równowagi. To dzieje się wtedy, gdy gospodarka się rozwija, ale nie jest przegrzana. A była bliska przegrzania np. w zeszłym roku. I w owym czasie złoty był przewartościowany. Gdy gospodarka jest w dołku - tak jak to jest obecnie - mamy problem rosnącego deficytu budżetowego. W ciagu ostatnich kilku lat mieliśmy dwa okresy optymalne z tego punktu widzenia. Jeden moment był za rządu PiS, a drugi w latach 2003-04, ale wtedy dopiero wchodziliśmy do Unii Europejskiej. W obu tych okresach mogliśmy przyjąć wspólną walutę na najkorzystniejszych warunkach. Paradoks polega na tym, że pomimo sprzyjających warunków i tak mieliśmy w owym czasie problemy ze zbyt wysokim deficytem budżetowym.

czytaj dalej



Reklama

Na czym opiera się kalkulacja, że możemy przyjąć euro w latach 2014-2015?
To po prostu najwcześniejszy możliwy termin zakładający optymistycznie, że w ciągu trzech lat deficyt obniżony zostanie do 3 proc. PKB plus okres przebywania w ERM2. Ale jest ryzyko polegające na tym, że jeżeli będzie silny wzrost gospodarczy w latach 2011-2012, to gospodarka w latach 2014-15 będzie w fazie przegrzania. Optymalne byłoby wejście w mechanizm ERM2 już w przyszłym roku. Ale to niemożliwe właśnie ze względu na deficyt budżetowy. A Komisja Europejska podkreśla, że kryteria przyjęcia nie ulegną zmianie.

Czyli nie ma szans na to, że zostaniemy potraktowani ulgowo jak niektóre kraje starej Unii? Czy raczej tak jak kilka lat temu Litwa, która była naprawdę blisko spełnienia formalnych kryteriów, a została potraktowana bardzo rygorystycznie?
Nie sądzę, byśmy mogli liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową. Szczególnie teraz, w czasie kryzysu. Być może okres naszego przybywania w strefie ERM2 byłby skrócony, ale też nie powinniśmy na to liczyć. Trzeba być przygotowanym, że będzie to trwało dwa lata, a może i trochę dłużej.

Reklama

Jaki jest nastrój w krajach strefy euro w kwestii przyjmowania nowych członków? Kryzys dużo zmienił?
Oczywiście. Strefa euro ma dość własnych problemów. A i tak sami nie mamy o czym rozmawiać, gdyż nie spełniamy większości kryteriów. Musimy najpierw sami uporządkować własną sytuację gospodarczą i dopiero potem myśleć o takich przyjemnościach jak euro. Europejski Bank Centralny główny problem ma teraz z recesją. Wejście Polski do strefy euro byłoby tylko dodatkowym problemem. Nie jest tak, że czekają na nas z otwartymi ramionami.

Wspomniał pan, że gdybyśmy mieli euro, to łatwiej przechodzilibyśmy kryzys. Jest wiele opinii zupełnie przeciwnych. Wskazuje się, że różnica kursów między euro i złotówką uratowała polskich eksporterów.
We wszystkich krajach naszego regionu spadek eksportu był bardzo podobny. Mówię o Polsce, Czechach, Węgrzech. Na Słowacji tak samo, pomimo posiadania wspólnej waluty. W Polsce słaby złoty zneutralizował straty eksporterów. I to jest główna różnica między Polską a Słowacją. Jest też druga strona medalu. Zapominamy o niebezpieczeństwie, które groziło nam w pierwszym kwartale tego roku. W moim przekonaniu byliśmy bliscy (jako region) kryzysu walutowego. Łatwo teraz powiedzieć, że bez euro nam lżej, ale naprawdę byliśmy blisko poważnego krachu.

czytaj dalej



W sumie więc lepiej być w okresie sztormu na dużym statku niż w małej szalupie.
Ciekawą rzeczą jest to, że na Słowacji poparcie społeczne dla euro wzrosło od momentu wprowadzenia wspólnej waluty. Teraz sięga 80 proc. Czyli Słowacy, mimo że odnotowali w tym roku spadek PKB, dzięki przyjęciu euro nie mieli wstrząsów, które my musieliśmy przeżyć.

Słowacy rzeczywiście teraz deklarują zadowolenie, ale też był moment, że tamtejsze firmy bały się o swoją przyszłość, bo Słowacy woleli wydawać swoje euro w Polsce, w Wiedniu, za granicą, ale nie u siebie.
Oczywiście, że zadziałał efekt kursowy, bo oni weszli do strefy euro w momencie gdy kurs korony słowackiej do euro był najsilniejszy. Dlatego jeszcze raz podkreślę, że moment wejścia do strefy euro powinien być taki, by kurs był zbilansowany - ani za mocny, ani za słaby.

A kraje bałtyckie? One nie zdążyły wprowadzić euro, ale powiązały z nim kursy swoich walut.
To zupełnie inna sytuacja. Powiązanie swych walut z walutą europejską nie jest tożsame z przyjęciem euro. Kraje bałtyckie nie mogły korzystać z siły Europejskiego Banku Centralnego, nie mogły korzystać z niższego ryzyka strefy euro i groziła im dewaluacja.

Teraz, w momencie ogłoszenia wielkości deficytu budżetowego, co by pan zalecił polskiemu rządowi w drodze do strefy euro?
Rząd nie może oczekiwać, że przyszły wzrost gospodarczy rozwiąże problemy budżetowe. Aby spełnić warunki przyjęcia, potrzebne będą reformy. Nie da się ich uniknąć. Trzeba obniżyć wydatki, bo jeśli nie, to będziemy musieli podwyższyć podatki. A podwyżka podatków ograniczy wzrost.

Nie ma gdzie już obniżać wydatków.
Nieprawda. Wciąż jest jeszcze wiele możliwości. Jesteśmy krajem relatywnie drogim, mamy za dużo wydatków w stosunku do PKB. Mamy wciąż nieefektywny KRUS, rozrzutne becikowe, niski wiek emerytalny. Podwyższenie wieku emerytalnego przyniesie niższe wydatki w przyszłości, KRUS - większe dochody. W długim okresie reformy te są potrzebne po to, aby państwo było bardziej sprawiedliwe a także po to, aby było bardziej oszczędne i skuteczne w działaniu. No i żeby za kilka lat, kiedy przyjdzie kolejne spowolnienie, znów nie wylądować z kolejnym rekordowym poziomem deficytu...