Choć formalnie we wrześniu minęło 10 lat od ukazania się pierwszego numeru "Nowej Polszy", to historia tego pisma jest znacznie dłuższa. Należałoby się cofnąć do momentu, kiedy Jerzy Giedroyc postanowił wkroczyć do Rosji. Po pierwsze wydając w języku rosyjskim numer "Kultury", a po drugie publikując w rewelacyjnym tłumaczeniu Michała Kaniowskiego "Archipelag Gułag" Aleksandra Sołżenicyna. Kaniowski jest - jak niektórzy pamiętają - bohaterem powieści "Płomienie" Stanisława Brzozowskiego. To Polak, który znalazł się w szeregach Narodnej Woli i zapłacił za to straszną cenę.
Michał Kaniowski to też pseudonim Jerzego Pomianowskiego. Świetnego tłumacza, pisarza, krytyka teatralnego i literackiego, a przede wszystkim znawcy Rosji i Rosjan. Jak również redaktora naczelnego "Nowej Polszy".
Giedroyc znał dobrze Rosję. Bo przecież jako małe dziecko był obywatelem Imperium Rosyjskiego, uczył się w elitarnym Korpusie Paziów w Petersburgu. Rozumiał, że stosunki polsko-rosyjskie, nie tylko polsko-sowieckie, mają wiele wymiarów. I są obciążone z obu stron nie tylko rzeczywistymi krzywdami, ale i mitologią wyrosłą na tych krzywdach. Skoro jednak jesteśmy sąsiadami, to rzecz nie w tym, by ciągle wystawiać sobie bilanse krzywd, tylko któregoś dnia usiąść i rozmawiać. Do tego z kolei potrzeba woli. Jest naturalna u ludzi rozsądnych, którzy dbają o to, by rozmawiać ze swoimi sąsiadami. Zgodnie z zasadą, że lepiej mieć z nimi przynajmniej neutralne stosunki.
Takie też było nastawienie Jerzego Giedroycia, gdy błogosławił pierwszy numer "Nowej Polszy". W tekście otwierającym gazetę, w liście do czytelników przekonywał, że wśród Polaków i Rosjan pokutuje niedoinformowanie na temat partnera rozmowy.
Jerzy Pomianowski ze swoim zespołem zaczął od razu pisać zarówno o sprawach dotyczących zwykłych ludzi, jak i o trudnych tematach historycznych. Na łamach pojawiali się Erwin Axer i Janusz Anderman, Stanisław Barańczak, Wiktor Woroszylski, Leszek Kołakowski, Jerzy Giedroyc, Janusz Głowacki, Jarosław Iwaszkiewicz, Anna Kamieńska, Tadeusz Konwicki, Erwin Kruk. Wielka ludzka różnorodność. Słowem to, czym polska kultura może się chwalić.
czytaj dalej
Zdawać by się mogło, że nad polsko-rosyjskimi relacjami zawisło ostatnio pytanie: czy należy dziś rozmawiać o Katyniu? Trzeba. Zarówno w Polsce, jak i w Rosji są środowiska gotowe do prowadzenia takich rozmów bez niezdrowych emocji. Świadczy o tym działalność grupy "Memoriał" i innych Rosjan, bez których Polska nie miałaby tylu informacji o Katyniu co obecnie. Pamiętajmy o tym.
Pamiętajmy też o jeszcze jednym. Jeśli chcemy, by uszanowano naszą wrażliwość, to może warto porzucić egotyczne spojrzenie i zwrócić uwagę na cudzą wrażliwość? W "Nowej Polszy" dużo było śmiałych i rzeczowych publikacji na temat sprawy katyńskiej. Towarzyszył im jednak ton rozumienia, że ofiary stalinizmu w ZSRR to miliony ludzi, że represje stalinowskie dotykały wszystkich narodowości zamieszkujących tereny Związku Sowieckiego, i że sami Rosjanie utracili w kolejnych czystkach znaczną część swoich elit. Jeśli o tym nie będzie się pamiętało, to trudno się spodziewać zrozumienia dla polskiej sprawy. Bo jeśli ja i ktoś obok mnie jest w żałobie, to wyrazem niezmiernej głupoty jest ocenianie, czyja żałoba jest większa. Każdy nosi w sobie swój ból.
Oczywiście, po obu stronach granicy nie brakuje skrajności. Bo i samych Rosji jest kilka. Postbolszewicka i ta, która stara się odnaleźć swoją tożsamość w tradycji słowianofilskiej. Albo ta dążąca do odrodzenia imperialnego mitu. Rosji ideotwórczych jest dziś kilka. I do każdej należałoby znaleźć dojście.
To, co robi Jerzy Pomianowski, to długofalowa praca wolna od doraźnych politycznych zawirowań. Pracuje z nim Wiktor Kulerski, działacz "Solidarności". Jest i prof. Grzegorz Przebinda, znakomity znawca myśli rosyjskiej. Jest Natalia Gorbaniewska, poetka, jedna z pierwszych opozycjonistek w Związku Radzieckim, osoba wielkiej odwagi i talentu.
Jeśli Polacy i Rosjanie będą mówili wyłącznie o różnicach, wiele nie osiągniemy. Może więc warto mówić także i o tym, co Polskę z Rosją łączy? Oczywiście możemy stale powoływać się na to, co ponad 140 lat temu napisał Fiodor Iwanowicz Tiutczew, że Polska jest Judaszem słowiańszczyzny, bo jest katolicka w przeciwieństwie do innych narodów słowiańskich. I to Polska katolicka wznieciła powstanie styczniowe, które było kluczem do rosyjskej myśli imperialnej.
czytaj dalej
Trzeba mówić o represjach, które uderzyły w tysiące Polaków-komunistów w ZSRR.
Mówmy o tym, że na uniwersytetach rosyjskich byli wielcy polscy profesorowie, którzy kształtowali rosyjską inteligencję. Tadeusz Zieliński, jeden z największych na przełomie XIX i XX wieku znawców kultury antycznej. Albo Jan Niecisław Ignacy Baudouin de Courtenay, fenomenalny językoznawca, który wykładał również w Petersburgu.
A może najprościej byłoby wrócić do "Przedwiośnia". Polacy w Baku, w Petersburgu. To były gigantyczne kolonie inteligentów, przemysłowców. Ludzi, którzy tam intensywnie działali. Albo po prostu: żyli.
Każdy ideolog, każdy polityk, który chce sprowadzać istotę stosunków polsko-rosyjskich do sprawy katyńskiej, popełnia zasadniczy błąd. Jeśli polityka historyczna nie służy przyszłości, to znaczy, że nie jest godna wsparcia.
*Michał Komar jest pisarzem i publicystą, krytykiem teatralnym