Leżąca 200 km na południe od Moskwy Tuła to przeciętne miasto obwodowe.

Ani szczególnie bogate, ani nadzwyczaj biedne. Część mieszkańców obwodu mieszka w tzw. monomiastach, silnie dotkniętych przez kryzys gospodarczy. Nie ma tu zbyt silnej liberalnej opozycji, która – patrząc władzom na ręce – mogłaby wymóc respektowanie zasad demokracji. A jednak – Kreml o Tule początkowo „zapomniał”. Jak pisał magazyn „Kommiersant – Włast” członkowie tulskiej komisji wyborczej nie rozumieli, jak się zachować bez rekomendacji z góry. – Dlatego przyjęto odważne jak na Rosję założenie: „Jeśli nie wiesz, jak postąpić, postępuj zgodnie z prawem” – mówił tygodnikowi członek komisji.

Reklama

Efekt? Komisja zarejestrowała wszystkie partie polityczne, które chciały zgłosić kandydatów. Wśród ubiegających się o fotel w tulskiej dumie obwodowej znalazł się nawet Władimir Timakow, który publicznie oskarża gubernatora obwodu Wiaczesława Dudkę o patronowanie lokalnym układom korupcyjnym. W tej sytuacji w łonie Jednej Rosji (JeR) dały się odczuć obawy o wynik wyborczy. Wpływowy polityk JeR Wiaczesław Wołodin uprzedzał nawet, że w Tule partia nie może liczyć na spektakularny sukces. – To problematyczny region – tłumaczył.

– Komisja wyborcza przyjmowała podpisy z dużym respektem wobec prawa. Na procesie rejestracji ten „demokratyczny eksperyment” się jednak zakończył. Kampania wyborcza pokazała, że w Rosji jest jeszcze mniej demokracji niż przed czterema laty, gdy przeprowadzano poprzednie wybory – mówi nam Władimir Dorochow, szef liberalnego Jabłoka w Tule. I wymienia liczne przykłady stosowania adminresursu w Tule: wszystkim pracownikom administracji i budżetówki sugerowano głosowanie na Jedną Rosję pod rygorem utraty pracy. – Owszem, każdy może wejść do kabiny i postawić krzyżyk przy dowolnym kandydacie. Ale ludzie i tak się obawiają, że ktoś się dowie i poniosą negatywne konsekwencje swojego wyboru – tłumaczy Dorochow.

Tulscy demokraci na tle innych regionów i tak mają jednak mniej powodów do narzekań. W Moskwie nie dopuszczono do walki o miejsce w dumie miejskiej żadnego z kandydatów antykremlowskiej Solidarności. I tak, zdaniem komisji, 100 proc. podpisów przedstawionych przez Ilję Jaszyna nie spełniało wymogów proceduralnych. – Innemu z naszych kandydatów odrzucono wniosek o rejestrację, ponieważ komisja uznała, że w rubryce „miejsce zamieszkania” zamiast ul. Ostrowskiego, powinien wpisać ul. M.

Ostrowskiego, gdyż słynnych Ostrowskich w historii nie brakuje.

Tymczasem w jego rodzinnym mieście jest tylko jedna ulica o takiej nazwie – relacjonuje nam Roman Dobrochotow, niedoszły kandydat Solidarności. Jemu samemu komisja odrzuciła blisko 20 proc. podpisów przy dopuszczalnej granicy 10 proc. – To była toporna robota. Do odrzuconych podpisów autentycznie zaliczono nawet rubryki, w których żadnego podpisu nie było – mówi Dobrochotow.

Reklama

Mimo to centralna komisja wyborcza oceniła kampanię wyborczą pozytywnie.

– Była realna konkurencja – mówił jej szef Władimir Czurow. Władze centralne uważnie obserwowały proces wyborczy zwłaszcza w niespokojnej Czeczenii i Inguszetii, gdzie lokalne głosowanie odbyło się po raz pierwszy w historii. I choć w rosyjskiej stolicy odmawiano rejestracji za liberalne poglądy polityczne, w kaukaskich republikach do kandydowania dopuszczono nawet dawnych członków islamskiego podziemia.

Prezydent Inguszetii doliczył się w swojej republice 47 kandydatów z przeszłością kryminalną. – Spośród nich 20 było zamieszanych w sprawy z bronią, materiałami wybuchowymi, zabójstwami. Ale prawo nie pozwala nam na skreślenie tych kandydatów – tłumaczył Junus-Bek Jewkurow.