Lecz przecież jeszcze nie tak dawno PO, dużo słabsza niż dziś i działająca w znacznie mniej przychylnym społecznym otoczeniu, szukała w tej sprawie konfliktu mimo braku prostych szans na większość parlamentarną. Mam przed sobą rozpowszechnianą na masową skalę przez partię, elegancko wydaną książeczkę "Powiedz 4 x tak dla Polski". O ewolucji PO od tamtego czasu ciekawie zaświadczają mocno wówczas stawiane tezy. "Nasz system polityczny już tylko od święta bywa nazywany demokracją. Na co dzień mówimy o rządach partii, a dokładnie ich kierownictw. To nie obywatele decydują, kto będzie ich najlepiej reprezentował, ale kierownictwa ugrupowań politycznych. Nie jest ważne, kim jesteś i czego dokonałeś. Daleko ważniejsze okazują się układy. Tak umierają demokracje".
System całkowitej kontroli oligarchii partyjnej nad doborem i działalnością członków parlamentu był ledwie w powijakach, gdy PO formułowała jego potępienie. Dzisiaj właśnie przeżywa swój rozkwit. Sam fakt, że partia zmieniła zdanie, nie jest wystarczająco ciekawy. Interesująca jest raczej obserwacja, że siła mocno i szczerze potępianego wtedy przez PO systemu okazała się tak przemożna, że zassał on skutecznie tę partie w swoje tryby. I przekształcił w idealny niemal model tego, z czym pragnęła walczyć. Jak to się stało możliwe? W polskim proporcjonalnym modelu wyborczym stawką walki o miejsce w parlamencie stało się nie tyle zdobycie politycznej podmiotowości, ile ledwie podwyższenie pozycji w hierarchii partyjnej. Kandydaci wiedzą więc, że za miejsce na liście sprzedają partii tak swój rozum, jak i sumienie. Autonomią i odpowiedzialnością obdarzyć by ich musieli niemal na siłę partyjni przywódcy. Jednak ci, którzy zdobędą pełnię władzy - jak niegdyś zauważył Makiawel - są już na tyle popsuci, że niezdolni do takiej wielkoduszności.
Ofiarą tego mechanizmu jest także PO. Dobrze wyczuwamy, że dla tej przyczyny wszczynanie dzisiaj przez partię batalii o jednomandatowe okręgi byłoby dziwaczną niestosownością. Tym niemniej deklaracja premiera przyznającego dziś otwarcie, że woli nie mieć konfliktów, niż walczyć o tamte ideały, zamyka raz na zawsze okres heroiczny Platformy Obywatelskiej. Okres, w którym potrafiła ona znajdować remedia na prosty brak większości parlamentarnej dla zmiany ustrojowej państwa. Takie jak ówczesny wniosek o referendum wsparty przez 750 tys. obywateli, nadal przecież konstytucyjnie żywy, choć zamrożony w marszałkowskich szufladach.
Deklaracja premiera łagodnie, lecz definitywnie zatrzaskuje także drzwi za jakimś okresem politycznej historii państwa. Za czasem, w którym ożywiane jeszcze bywały marzenia o lepszym ustroju i uszlachetnionej polityce. Donald Tusk przywołuje nas do trzeźwości: żadnych marzeń panowie! Choć zarazem oddaje w ten sposób klucz do przyszłej polskiej polityki w ręce tych, którzy na nowo spróbują za jakiś czas odemknąć te drzwi.