Ludzie obecnej ekipy rządowej triumfują, bo tym razem weto prezydenta zostanie obalone - i sześciolatki pójdą w przyszłym roku do szkół. Co prawda nie wszystkie i w pierwszych latach na zasadzie dobrowolności. Lewica chce poprzeć w tej sprawie Platformę Obywatelską. A ja zauważam, że chyba w mało której sprawie oceny elit politycznych rozchodzą się w tej sprawie z ocenami zwykłych ludzi.

Reklama

>>> Michalski: Najgłupsze weto tej prezydentury

Ocenami wyrażanymi zarówno w sondażach (grubo ponad połowa reformę odrzuca), jak i w ruchu społecznym, która chce tę zmianę zablokować. Ruchu złożonym z typowych przedstawicieli klasy średniej świadomych swoich praw jako rodziców. A więc ludzi, na których Platformie powinno szczególnie zależeć. Po drugiej stronie tego sporu nie widać podobnej determinacji istotnych środowisk. Zdeterminowani są jedynie ministerialni urzędnicy

Są zdeterminowani, a nawet prowadzeni czysto rewolucyjnym przekonaniem, że opory społeczne trzeba łamać aby mógł wreszcie zapanować postęp. Mało kto dziś pamięta, że kujawsko-pomorskie kuratorium oświaty przygotowało wiele miesięcy temu raport, z którego wynika (a były to wyniki badań ekspertów, psychologów dziecięcych), że polskie sześciolatki nie są przygotowane do tego eksperymentu.

Reklama

>>> Król: Prezydent zaszkodził wnuczce

I nie chodzi tu tylko o to, że polskie państwo nie oferuje im na razie odpowiednio przystosowanych sal lekcyjnych, w których mogłyby się uczyć bardziej w formie zabawy niż wkuwania w niewygodnych ławkach. Chodzi o to, że są po prostu emocjonalnie niedojrzałe. Do każdej edukacji bardziej obciążającej niż typowo przedszkolna.

Wiceminister edukacji Marciniak odpowiedział na te badania pokrętnym twierdzeniem, że trzeba zmienić samą szkołę. Ale to przecież nie szkoła odpowiada za stopień dojrzałości sześciolatków, bo nie zdążyli oni w niej spędzić nawet jednego dnia. Może po prostu dzieci w tym wieku do szkół się nie nadają, a w wielu państwach zachodnich posłano je tam w imię podobnego rewolucyjnego zapału? Albo - to inna hipoteza - może za eksperymentem nie nadąża polska rodzina. Nic mnie tak nie wkurza, jak upychanie kolanem rzeczywistości, gdy wypróbowuje się kontrowersyjny budzący wątpliwości projekt na skórze żywego człowieka. Zwłaszcza tak młodego, powiedzmy wprost - małego.

Reklama

Ten argument powinien wystarczyć. Ale MEN zapewne zamówi kolejne badania, gdzie wszystko będzie się już zgadzało.

W Polsce ta reforma budzi szczególną nieufność, bo wszyscy wiedzą, że polska szkoła jest miejscem brudnym, brzydkim i chronicznie niedoinwestowanym. Tymczasem pojawiają się prognozy, że wielki kryzys może potrwać kilka lat, a wraz nim budżetowe trudności wszelkich władz publicznych. Czy można się więc dziwić, że nawet rok 2012 jako granica, po której edukacja sześciolatków nie w przedszkolach, a w tych niemiłych miejscach, będzie obowiązkowa, nie budzi zaufania rodziców?

Ale nawet gdyby stał się cud, gdyby minister Hall pieniądze na przystosowanie szkół dostała, to i tak pozostanie otwartym pytanie, czy to dla polskich dzieci raczej dobrodziejstwo czy katorga. Co ciekawe kiedyś, u początku swoich rządów, takie wątpliwości wyrażał publicznie Donald Tusk. Podobno był wtedy pod wpływem żony swego czołowego doradcy Rafała Grupińskiego, który sam ma potomstwo będące przedmiotem tych sporów. Później jednak premier przestał się tą tematyką interesować. uznając najwyraźniej, że to decyzja nie polityczna a resortowa. Szkoda.

Szkoda, bo co prawda są sytuacji, gdy każdy rząd powinien iść wbrew opinii publicznej, łamać rozmaite opory. To jednak nie jest ten przypadek. Nie ma chyba sprawy, w której rządzący powinni się bardziej liczyć z wrażliwością swoich obywateli niż te, które dotyczą ich praw rodziców. W Polsce niestety ta prawda słabo dociera do umysłów naszej klasy politycznej.

Jak zauważył kiedyś Robert Mazurek, w Anglii test gimnazjalny to przedmiot ożywionej debaty, także i w mediach. W Polsce takie debaty rzadko się przebijają przez zgiełk dyskusji o najnowszym dowcipie posła Palikota. Ale akurat debata o sześciolatkach trochę się przebiła. Może premier Tusk powinien się w nią wsłuchać?