Nie mam zamiaru wytykać Stefanowi Niesiołowskiemu jego niewybrednych epitetów i złośliwości, którymi obdarza przeciwników politycznych. Nie interesują mnie w tej chwili najróżniejsze oskarżenia wysuwane pod adresem PiS, np. to, że partia ta kieruje się najpodlejszymi intencjami. Pomijam nawet nadawanie dziennikarzom politycznych etykiet, jak to ostatnio mu się przydarzyło, kiedy Bronisława Wildsteina nazwał "PiS-owskim dziennikarzem wybuchającym nienawiścią".

Reklama

Niesiołowski ma prawo jako polityk oceniać konkurentów politycznych, a nawet publikacje dziennikarzy według ocen i kryteriów sobie tylko znanych bądź wynikających z zapotrzebowania politycznej walki. Ma też prawo kierować się własnymi gustami, gdy idzie o ocenę książek wydawanych np. przez IPN, i nazywać je "nudnymi jak flaki z olejem".

Nie wolno mu jednak - choćby nie wiem jak szlachetnymi intencjami politycznymi się kierował - kłamać. A tak właśnie zrobił podczas niedzielnego programu Bogdana Rymanowskiego w TVN "Kawa na ławę". Powiedział tam, że IPN wydaje bezwartościowe książki, a pozycje dokumentalne przypominają książki telefoniczne. Gdyby takie fałszywe informacje lansował polityk o stosunkowo niskim wykształceniu, dla którego obowiązki zawodowe były przeszkodą w obcowaniu ze światem literatury, a już w szczególności z wydawnictwami naukowymi, można byłoby go rozgrzeszyć. Wzruszyć ramionami i skwitować: "Dyletant, nie wie, co mówi".

Stefan Niesiołowski jest jednak człowiekiem nieprzeciętnie wykształconym, znanym specjalistą, profesorem uniwersyteckim w dziedzinie entomologii (nauka o owadach) i świetnie zna specyfikę prac badawczych, w tym także z zakresu historii, co jest zrozumiałe, ponieważ jest ona jego prywatnym konikiem.

Reklama

Jeśli więc wypowiada nie tylko niesprawiedliwe, ale kłamliwe informacje o wydawnictwach IPN-u, to są tylko dwie możliwości. Albo ich nie zna i swoją wiedzę opiera na zasłyszanych plotkach, albo czytał wiele z tych pozycji i z pełną premedytacją kłamie. Bez względu na powód wystawia sobie jak najgorsze świadectwo, bo w obydwu przypadkach prawdziwym motywem jest polityczne zaślepienie - chęć możliwie najmocniejszego ugodzenia w IPN i jego prezesa.

Ja też nie znam wszystkich pozycji wydanych przez IPN, bo jest ich grubo ponad 600. Te kilkadziesiąt, które przeczytałem, przeczy słowom Niesiołowskiego, rzec by można, w każdym calu. Bo nawet jeśli są to zbiory dokumentów, to zwykle poprzedza je szeroki wstęp merytoryczny będący analizą zawartości książki. Jak Stefan Niesiołowski dobrze wie, same dokumenty mają często bezcenną wartość. Często stanowią jedno z najważniejszych luster, w którym ważne wydarzenia odbijają się jaskrawie i bez retuszów. I potrafią być fascynujące. Jedną z najbardziej wartościowych pozycji wydawanych przez IPN, szczególnie ważnych dla różnych regionów kraju, jest seria "Twarze bezpieki".

Raczej jest pewne, że wśród tych "Twarzy" z województwa łódzkiego Stefan Niesiołowski rozpozna swoich prześladowców z lat 70. i 80. Chciałbym wierzyć, że kiedy staną mu przed oczami ludzie, którzy go przesłuchiwali w kazamatach bezpieki, zmieni swoje zdanie o książkach IPN.