W poniedziałkowy wieczor duet Sekielski&Morozowski podjął próbę zrozumienia tę fascynującej dychotomii, stawiając wreszcie publicznie to oczywiste pytanie. Oczywiste, jak się okazało, nie dla wszystkich.

Hanna Lis na jednym wdechu potrafiła zapewnić o tym, że świetnie rozumie, że TVP jest obiektem walki politycznej, sama zauważyła, że gwiazdorski kontrakt zaproponował jej pisowski prezes Andrzej Urbański i to zaraz po wyborach wygranych przez PO, dorzuciła też, że "nigdy nie udawała, że pracuje w perfumerii". A po tym wszystkim całkowicie poważnie zaczęła zapewniać widzów, że nigdy nie legitymizowała telewizji Urbańskiego i Farfała, no i że - uwaga - "twarz ma się tylko jedną".

Reklama

Przypomina to filozofię pragmatyków, którzy za głębokiego PRL zasilali szeregi partii, zapewniając, że wcale nie robią tego dla kariery, ale by zmienić system od wewnątrz, by system stał się bardziej ludzki.

Nie od dziś wiadomo jednak, że nie wszystko da się połączyć, albo się jest idealistą albo karierowiczem. Nikt Hannie Lis nakazu pracy w TVP nie wydał, posady mogła szukać wszędzie. Sama chciała tracić twarz w partyjnych mediach i ją traciła. Nie za darmo. Trudno nie zauważyć, że oddychając nieświeżym powietrzem swoich szefów zarobiła bardzo przyzwoite pieniądze (w sumie jej prawo, jak TVP chciała jej bajońskie sumy płacić, nam nic do tego). Ale po co zaraz pozować na ikonę dziennikarskiej niezależności?