Choć od wyrzucenia Hanny Lis z TVP minęło już kilka dni, komentarze wokół tego wydarzenia nie milkną. Sama prezenterka przyznaje, że zapamięta do końca życia wydanie "Wiadomości", po którym pożegnała się z pracą. Wszystko przez to, że nie przeczytała zdania, że szefowa Instytutu Spraw Publicznych, który wyjątkowo dobrze ocenił europosłów PO, startuje z list Platformy do Brukseli.

Reklama

"Pamiętam, że ten tekst został zmieniony kilkadziesiąt sekund przed moim wejściem" - wspomina Hanna Lis w programie TVN "Teraz My". "Miałam wątpliwości, co do tego, czy profesor Lena Kolarska-Bobińska jest szefową instytutu. Okazało się, że zawiesiła swoją funkcję. A tam padał zarzut. Należało dać się odnieść pani profesor do tej informacji" - mówi dziennikarka.

"Dopisano mi zdanie, które jest nieprawdziwe" - podsumowuje Hanna Lis.

Na pytanie, czy takie zachowanie w TVP ją dziwi, prezenterka odparła: "Idąc do telewizji, wiedziałam, że nie wybieram się na majówkę. Ale się opłaciło". Jej zdaniem widać to szczególnie w "Wiadomościach", które - jak zapewnia Hanna Lis - są coraz lepszym programem informacyjnym.

Reklama

>>>Luiza Zalewska: Hanna Lis wraca do perfumerii

Wyrzucona prezenterka nie ukrywa, że nie podoba jej się to, co dzieje się we władzach Telewizji Polskiej. Szczególnie wiele do zarzucenia ma Piotrowi Farfałowi, który przejął władzę po usunięciu Andrzeja Urbańskiego. "TVP jest całkowicie podporządkowana politykom" - mówiła dziennikarka.

Dlaczego więc nie odeszła, gdy skok na TVP wykonywali ludzie powiązani z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną - dociekali prowadzący "Teraz My". "A dlaczego w latach siedemdziesiątych Lech Wałęsa nie wyemigrował z kraju?" - odparła przewrotnie Hanna Lis.