Furorę wywołał zwłaszcza Kwaśniewski, który zagrzewał działaczy do walki w najbliższych wyborach. – Miałem sen, że możemy powiedzieć, że mamy kandydata na prezydenta Jerzego Szmajdzińskiego. A gdy brzask był nad ranem, miałem dodatkowy sen: lewica może wygrać wybory prezydenckie. Ale musi uwierzyć, że tak się stanie! – mówił rozradowany Kwaśniewski. I podkreślał, że ta konwencja to demonstracja, że SLD jest na to gotowe.

Reklama

Ale czy były prezydent sam w to wierzył w to, co mówił? Pozytywna odpowiedź na to pytanie może być kluczowa w drodze do odbudowy pozycji lewicy w Polsce. Na razie Kwaśniewski zgodził się pokierować komitetem wyborczym Szmajdzińskiego. A część działaczy Sojuszu liczy, że już sam autorytet Kwaśniewskiego sprawi, że wokół kandydata SLD da się zbudować szerszy front poparcia, nie tylko z SLD. Gdyby tak było, mógłby to być początek rzeczywistego zjednoczenia lewicowych i centrolewicowych środowisk pod jednym sztandarem. Kwaśniewskiemu udało się to już dziesięć lat temu.

Krokiem do takiego zjednoczenia ma być powrót w szeregi SLD Leszka Millera. – Wychodzenie z SLD osłabia całą lewicę i nie przynosi politycznych korzyści. Czy to się komuś podoba, czy nie, SLD bez reszty lewicy znaczy wiele, a reszta lewicy bez SLD nie znaczy nic – mówił Miller do działaczy. Po czym zaapelował do innych „dezerterów Sojuszu” o powrót na jego łono. – Nikt nie jest niepokalany i każdy dołożył swoją cegiełkę do radości i do złości. Ale Sojusz jest ważniejszy niż osobiste urazy i ambicje. Powrót jest możliwy. Ten apel o powrót dotyczy także mnie – podkreślał były premier.

Deklaracja Millera wywołała spore zaskoczenie wśród członków SLD. Część z nich mówiła, że to dobrze, że były premier wraca. Ale część była bardziej sceptyczna, a wręcz wroga. Dla nich Miller to przyczyna problemów SLD i początku upadku partii. Wielu z nich twierdzi też, że jedt on po prostu zdrajcą: bo ostro krytykował Sojusz, bo startował w wyborach z list Samoobrony, a do tego wszystkiego założył swoją partię – Polską Lewicę.

Reklama

Tak jak pisaliśmy w piątek, nad swoim powrotem do SLD myśli też Oleksy. – Nasze odejście było rysą na SLD. Więc jeśli partii by na tym zależało, moje formalne członkostwo w partii jest do przemyślenia – twierdzi. Jednak dodaje, że jemu zależy nie tyle na legitymacji partyjnej, ile na budowaniu szerszego frontu, „okrągłego stołu” lewicy. – Na razie poszedł akcent. Pytanie, co dalej? – mówi Oleksy.

Tyle że na to pytanie kierownictwo SLD nie ma dziś odpowiedzi. Współpracownicy Grzegorza Napieralskiego przekonują, że „konsolidacja trwa”. Ale nie potrafią powiedzieć, kto i z kim się konsoliduje. Żeby jednoczenie się lewicy było wiarygodne, w pierwszej kolejności władze Sojuszu powinny podać rękę rozłamowcom z SdPl, przede wszystkim Markowi Borowskiemu. Na to się jednak nie zanosi. Niechętny jest bowiem temu i Napieralski, i partyjny teren. Szef SLD ze względów ambicjonalnych, a szeregowi działacze nie chcą znów dzielić się z „borówkami” miejscami na listach wyborczych.

To oznacza, że zamiast konsolidacji, najbliższe miesiące będą stały raczej pod znakiem rywalizacji. Bo już dziś w wyścigu o prezydenturę jest i Szmajdziński, i Tomasz Nałęcz. A już dziś swój start ma ogłosić Andrzej Olechowski, do którego sympatii nie ukrywa Kwaśniewski.