KAMILA WRONOWSKA: Lewica jest w trudnej sytuacji. Nie ma kandydata na prezydenta. A wybory już w czerwcu. Co teraz?

ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI*: Na lewicy rzeczywiście straty są niezwykle dotkliwe. Jerzy Szmajdziński, Jola Szymanek-Deresz i Iza Jaruga-Nowacka to była czołówka. To byli ukształtowani, znani politycy. Przecież gdyby nie kandydował Szmajdziński, to prawdopodobnie między tymi dwiema paniami byłaby batalia o to, kto powinien reprezentować lewicę w wyborach. Trzech potencjalnych kandydatów zginęło w ciągu kilku sekund. Tego nie da się tak łatwo przeżyć i uzupełnić. Dlatego Lewica ma kłopot. Jednak jako ugrupowanie parlamentarne i potrzebne na scenie politycznej musi mieć kandydata. Lub przynajmniej związać się z kandydatem, z którym będzie w wyborach prezydenckich.

Pytanie, kto to ma być.

Te najbliższe kilka dni, kiedy jeszcze będzie żałoba narodowa, to nie jest czas na jakieś poważne rozmowy. Oczywiście rozmawiamy. Ale raczej mniej oficjalnie. Natomiast jestem przekonany, że już od początku przyszłego tygodnia rozmowy muszą nabrać tempa. Bo nawet jakby założyć, że wybory są w ostatnim możliwym terminie, to i tak odbędą się bardzo szybko. Tym bardziej że terminy kalendarza wyborczego gonią. Barierą nie do przekroczenia może być zebranie 100 tys. podpisów. Do niedawna wydawało się to banalnie proste. Dzisiaj już nie. I to nie dlatego, że ludzie nie podpiszą list. Dlatego że czasu jest mało.

Według pana kto wchodzi w grę?

Jedna decyzja jest już podjęta. Grzegorz Napieralski powiedział, że jest pewny, iż nie powinien kandydować, bo jest politykiem, który rozpoczyna swoją karierę. A nie chce jej zwieńczać. We wtorek miałem okazję rozmawiać z Włodzimierzem Cimoszewiczem. I wiem, że jego stanowisko jest twarde - nie chce kandydować. Zatem możliwości są takie: szukać kandydata w swoich szeregach bądź zastanowić się nad poparciem jednego z kandydatów, którzy już uczestniczą w tym wyścigu i są bliscy lewicy.

Kto z SLD mógłby podjąć się tego zadania?

Nie chcę teraz tego przesądzać. Są oczywiście osoby, które mają swoją wagę, są w odpowiednim wieku i mają dorobek. Ale jest też pytanie, czy one chcą kandydować. Czy psychicznie są gotowe podjąć taką decyzję. Raczej w to wątpię. Bo gdyby wybory mimo tej tragedii odbywały się jesienią, to byłaby szansa choćby na pojeżdżenie po kraju. Ale jeśli mówimy o wyborach w czerwcu, to można się co najwyżej do nich zgłosić. Przecież żadnej poważnej kampanii nie będzie, bo nie ma na nią czasu.

Krąg jest wąski. Olechowski? Kto jeszcze?

Widzę dwie, trzy osoby, które mogłyby się podjąć takiego awaryjnego kandydowania. Mówię o politykach, którzy są od lat na scenie politycznej, którzy są w wieku między czterdzieści kilka a sześćdziesiąt lat, którzy są parlamentarzystami - w Polsce czy Europie.

W tym gronie jest Ryszard Kalisz?

Na pewno. Jest to polityk rozpoznawalny, ukształtowany. Ale nie wiem, czy jest psychicznie gotowy. Jest też pytanie do całej partii, czy tej sytuacji nie wykorzystać do czegoś szerszego, zamiast tylko koncentrować się na szeregach Sojuszu.

To, co wydarzyło się w Smoleńsku, może być dla lewicy drogą do nowego otwarcia, do szerszego porozumienia?

W tych emocjach, które temu towarzyszą, może tak. Ale ja jestem raczej sceptyczny, jeśli chodzi o dalekosiężne skutki. Wydaje mi się, że później to wszystko i tak wróci do normy.

Rozmawiał pan o tych scenariuszach z Grzegorzem Napieralskim?


Tak. Podobnie jak z Andrzejem Olechowskim. Ale rozmowy te nie są jeszcze konkretne. Oczywiście tragedia jest tragedią, ale trzeba się z niej podnieść i iść dalej. To będzie próba charakterów i talentów dla Grześka Napieralskiego i jego najbliższych współpracowników.

Radził już pan Napieralskiemu, żeby porozmawiał z Cimoszewiczem?

Tak. Będzie rozmawiać. To trzeba odbyć w pierwszej kolejności. I to bez względu na to, że Cimoszewicz nie będzie kandydować. Bo to jest mądry człowiek, związany z lewicą i trzeba jego rad posłuchać.
































Reklama