Tusk przyznał w programie "Tomasz Lis na żywo" w TVP2, że już kilka miesięcy temu uświadamiał i marszałkowi Sejmu, i szefowi MSZ, że muszą się przygotować na ewentualność startu w wyborach prezydenckich. Kogo wystawi PO? "50 na 50" - mówił szef rządu.
Zapewniał, że gdyby nie wierzył w wygraną kandydata PO, nie decydowałby się na takie ryzyko, jak rezygnacja z udziału w wyborach. Jest też jednak jedno "ale". "Na ich miejscu nie pocieszałbym się, że Lech Kaczyński jest dziś słaby. Im bliżej finału, tym bardziej będzie 50 na 50" - zaznaczył.
Premier opowiadał także o swoim stanie ducha. "Mam w sobie dużo optymizmu, co wynika z wewnętrznego planu, co robić przez dwa, a może nawet sześć lat" - stwierdził. I podkreślił, do czego zmierza: "Potrzebujemy ładu politycznego, w którym poszczególne instytucje nie zwalczają się nawzajem".
I przyznał, że potrzebny jest mu do tego inny prezydent. "Chciałbym, by kandydat PO pokonał Lecha Kaczyńskiego nie dlatego, że ktoś mówi, że stchórzyłem, ale dlatego, że potrzebny Polsce jest prezydent, który będzie wspierać pozytywne zmiany" - tłumaczył.
I za chwilę zaczął udowadniać, jak władza wykonawcza, na której mu najbardziej zależy, jest silna. Zaczął wyliczać instrumenty, w które "wypasiona jest opozycja". Wspomniał m.in. o telewizji publicznej, ale zaraz dodał: "Dobrze pan wie, że to moja decyzja spowodowała, że nadzór nad mediami mają PiS i SLD".
A co, gdyby prezydentem został nie kandydat PO i nie Lech Kaczyński, a np. Włodzimierz Cimszewicz czy Andrzej Olechowski. "Ich sposób rozumienia polityki jest mniej niebezpieczny" - stwierdził Tusk i przyznał, że taka prezydentura nie demolowałaby jego planu tak jak PiS. "W wyścigu modernizacyjnym PiS stanowi przeszkodę" - dodał. A gdy miał odnieść się do krytyki jego planu modernizacyjnego, wyrażonej przez szefa PiS, stwierdził: "Tak sobie myślę, że ten chłop powinien się cieszyć, że bratu odpadł naprawdę groźny kandydat".