Zaskakujący wynik

Homo Homini co miesiąc bada preferencje prawdopodobnych kandydatów na prezydenta. Z ostatniego sondażu opublikowanego w DGP w piątek wynika, że bez względu na to, kogo wystawi PO, jej kandydat prowadzi, choć Bronisław Komorowski ma niższą przewagę nad Lechem Kaczyńskim niż Radosław Sikorski. Ale przy okazji tego badania Homo Homini zapytał też respondentów, jak zachowaliby się przy urnie wyborczej, gdyby w gronie tych kandydatów znalazł się jeszcze Włodzimierz Cimoszewicz.

Reklama

Wynik jest zaskakujący. Cimoszewicz wygrywa w obu przypadkach - i z Sikorskim, i Komorowskim. W pierwszym wariancie eliminuje z potencjalnej II tury wyborów Lecha Kaczyńskiego. W drugim odbiera tyle głosów obecnemu marszałkowi Sejmu, że to dla niego brakuje miejsca w prezydenckiej dogrywce.

Czy tak dobre wyniki Cimoszewicza i to, że odbiera głosy kandydatom niemal z każdej opcji politycznej, sugeruje, że jest kandydatem prawdziwie obywatelskim? "Raczej nie, w Polsce pojęcie społeczeństwa obywatelskiego jest trudne do obrony" - odpowiada politolog dr Rafał Chwedoruk. Jego zdaniem Cimoszewicz to kandydat nie obywateli, ale przede wszystkim mediów. "To właśnie dzięki mediom, w których często gości, Cimoszewicz cały czas może funkcjonować w świadomości społecznej. Dla wyborców jest atrakcyjny, bo traktują go jako człowieka z boku, pewnego rodzaju dysydenta. I to jest w nim najbardziej atrakcyjne" - podkreśla politolog.

Z kolei socjolog dr Robert Sobiech twierdzi, że poparcie dla Cimoszewicza to efekt nie jego popularności, ale raczej symbol sprzeciwu wobec kandydatów uwikłanych w partie polityczne. Tej tezie przytakuje prof. Kazimierz Kik.

"Cimoszewicz jest kandydatem obywateli przekornych, głównie tych, którzy w ogóle nie pójdą głosować" - przekonuje. Kik dodaje, że gdyby Cimoszewicz zdecydował się jednak kandydować, jego poparcie uległoby bardzo szybkiemu urealnieniu. "Póki zaprzecza, poparcie dla niego rośnie. Ale tak naprawdę nie ma żadnych szans na prezydenturę. Dziś ponad 50 procent głosujących w Polsce to wyborcy prawicy i centroprawicy, a oni w II turze za nic by go nie poparli" - uważa prof. Kik.





Obywatelski bez szans

W zgodnej opinii ekspertów w Polsce nie może być mowy o kandydacie obywatelskim także z tego powodu, że na kampanię wyborczą potrzeba wiele pieniędzy i ludzi, a tych w naszej rzeczywistości może zapewnić tylko partia polityczna. "Pospolite ruszenie się nie sprawdza" - twierdzi prof. Kik.

Na własnej skórze chce to sprawdzić kandydat, który już zgłosił się do prezydenckiego wyścigu ubiegających się o fotel prezydenta. Andrzej Olechowski ogłosił, że środki na swoją kampanię będzie zbierał głównie od zwykłych obywateli. Ale to nie jest proste. Zgodnie z prezydencką ordynacją komitety wyborcze nie mogą już sprzedawać cegiełek. Kandydat, za którym nie stoi żadna partia, może jedynie liczyć na wpłaty osób fizycznych. A te są ograniczone rygorystycznymi limitami. By więc zebrać niezbędne do realnej walki kilkanaście milionów złotych, Olechowski musiałby mieć rzeszę oddanych i bogatych zwolenników. A na razie sondaże nie dają mu takiego poparcia, by mieć argumenty do przeprowadzenia takiej akcji. Jednak jak twierdzi dr Sobiech, Olechowski za bardzo nie ma innego wyjścia

"Po kontrowersjach wokół Stronnictwa Demokratycznego i Pawła Piskorskiego wydaje się to jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Choć i tak w sukces tej akcji raczej nie wierzę" - podkreśla socjolog.

Z podobnymi problemami musiałby się zmierzyć również Cimoszewicz. Zdaniem Sobiecha badanie Homo Homini, choć opisuje wirtualną rzeczywistość, to nie do końca: "Pokazuje, że Platforma jak najszybciej musi przedstawić swojego kandydata, bo inaczej zacznie przegrywać. Tymczasem wczoraj Janusz Palikot ujawnił, że posiedzenie zarządu partii, na którym miał zostać namaszczony kandydat, zostało przesunięte z wtorku o tydzień. Podobno dlatego, że nieobecna będzie Hanna Gronkiewicz-Waltz.





Pokonałby każdego. Tyle że nie kandyduje
Reklama

Gdyby były premier z lewicy zdecydował się na kandydowanie w najbliższych wyborach prezydenckich, pokonałby Radosława Sikorskiego, natomiast Bronisławowi Komorowskiemu odebrałby tyle głosów, iż ten przegrałby walkę o miejsce w II turze z Lechem Kaczyńskim