Joanna Mucha, która przekonywała, że należy poprzeć projekt obywatelski gwarantujący kobietom połowę miejsc na listach wyborczych, była w zdecydowanej mniejszości. Większość posłanek zadeklarowała bowiem jasno: zagłosują przeciw parytetom.
A co z projektem ustawy autorstwa ich klubowej koleżanki, Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, który gwarantuje kobietom 30 proc. miejsc na listach? "Na to można by się zgodzić. Ewentualnie" - mówiły uczestniczki spotkania. Było jednak jasne, że również ta propozycja nie wzbudziła ich entuzjazmu. O tym, czy ustawa Kozłowskiej-Rajewicz będzie zgłoszona jako propozycja całego klubu, a Platforma Obywatelska przy głosowaniu będzie się musiała kierować dyscypliną partyjną, klub zadecyduje w przyszłym tygodniu. "Wciąż wierzę, że partia przyjmie mój projekt. W odróżnieniu od projektu obywatelskiego, mój jest realny. Nie bez wysiłku, ale partie są w stanie spełnić wymóg, by 30 proc. miejsc na listach zajęły kobiety" - mówi sama autorka.
Posłowie Platformy nie chcą na razie komentować sprawy. "Decyzja jeszcze nie zapadła" - powiedział DGP wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak.
Platforma nie uniknie jednak dyskusji o udziale kobiet w polityce. Posłanki PO nie mają bowiem wątpliwości, że jest on zbyt mały. Rzecz w tym, że zamiast ustaw gwarantujących, iż w wyborach będzie startować więcej kobiet, wolą zawalczyć o poprawę pozycji we własnej partii. Dziś w PO obowiązuje zasada, że jedno z trzech pierwszych miejsc na liście musi dostać kobieta. Teraz posłanki chcą zawalczyć o więcej: żądają dwóch z pięciu pierwszych miejsc.
Co na to wiceszef klubu? "Zapewniam, że kobiety będą coraz częściej gościć na listach Platformy i będą na nich otrzymywać takie miejsca, które będą dla nich satysfakcjonujące" - zapewnia Dolniak.