Ludwik Dorn tłumaczy, że pisząc te słowa, kierował się "specyficzną ojcowską troską". Dlaczego ojcowską? Bo to Ludwik Dorn na łamach DZIENNIKA w sierpniu ubiegłego roku pierwszy raz użył określenia "wykształciuchy".

W tym wywiadzie postawił ich w opozycji do prawdziwej inteligencji. "To mocno ignorancka, egoistyczna, narcystyczna warstwa wykształconych, która straciła kontakt z resztą Polski, w gruncie rzeczy na własne życzenie" - mówił Dorn w DZIENNIKU.

Reklama

Ale autorem pojęcia "wykształciuch" nie jest obecny marszałek Sejmu. On tylko zaadaptował do polskich warunków tłumaczenie wyrazu "inteligenczestwo" stworzone przez Aleksandra Sołżenicyna. Słowo "wykształciuch" do polskiego języka wprowadził tłumacz eseju wybitnego rosyjskiego pisarza Roman Zimand. Oznacza ono ludzi, których formalne wyższe wykształcenie nie ma żadnego wpływu na ich mentalność i postawę.

Wprowadzenie do języka polityki terminu "wykształciuch" jeszcze zaostrzyło trwającą już wówczas wojnę PiS ze znaczną częścią polskiej inteligencji. Jaką dokładnie? Trudno powiedzieć. Zdaniem Tomasza Sianeckiego, jednego z prowadzących program "Szkło kontaktowe" w TVN24, definicja, jaką przedstawia w swoim liście marszałek Dorn, to ewidentne działanie ex post stworzone na użytek kampanii wyborczej. A Sianecki może uchodzić za eksperta w tej dziedzinie. W końcu Dorn uważa, że jego program jest "natargetowany" na grupę "wykształciuchów".

Marszałek twierdzi dziś, że adresat jego listu to "wiszące w społecznej pustce dziecko Wielkiej Zmiany po 1989 roku", które swoją tożsamość buduje "nie na poczuciu ciągłości i zobowiązań społecznych, ale na ich odrzuceniu". "Wiem, że Pan za mną nie przepada. Boleję nad tym, ale jestem przekonany, że Pańska niechęć bierze się z nieporozumienia" - napisał marszałek.

W wywiadzie dla DZIENNIKA w sierpniu 2006 r. Dorn mówił, że z częścią "wykształciuchów" nigdy się nie dogada. "Ale wierzę, że z niektórymi z nich może jednak się uda, z tymi, którzy są bardziej otwarci. Niech oni sobie nadal głosują na naszych politycznych przeciwników i niech nadal będą przeciwko nam, ale niech się przynajmniej włącz w niektóre ponadpartyjne, ale za to ważne dla Polski, narodowe przedsięwzięcia" - stwierdzał na naszych łamach ówczesny wicepremier i szef MSWiA.

Dlaczego więc Dorn namawia takie osoby do głosowania na PiS? Marszałek podaje trzy argumenty. Pierwszy - wykształciuch został oszukany po 1989 roku i dopiero PiS przywraca mu wiarę w to, że ciężka praca może przynieść rzeczywisty sukces w postaci zdobycia dobrze płatnej pracy czy realizacji dużego zamówienia publicznego. "Dotąd oferowano Panu złudzenia, a my proponujemy twardą, ale realną umowę" - kusi Dorn.

Reklama

Drugi argument ma przekonać wykształciucha, że to w PiS tkwi dzisiaj siła, a przecież tacy jak on zawsze woleli być po stronie "silniejszych batalionów". Dorn tłumaczy, że "nawet jeśli po wyborach dojdzie do zawiązania koalicji strachu przez panów Kwaśniewskiego, Tuska i Pawlaka, to jest jasne, że kształt przyszłości będziemy nadawać my".

Wykształciucha ma w końcu przekonać to, że "czci sukces". "A dzisiaj w życiu politycznym sukces to my" - twierdzi Dorn. "Dlatego apeluję do Pana, by 21 października zacisnął Pan - jeśli trzeba - zęby i głosował na PiS" - puentuje marszałek. "Każdy sposób na dotarcie do wyborcy jest dobry, szczególnie gdy jest zauważalny, a list napisany barwnym językiem marszałka Dorna na pewno zostanie dostrzeżony" - mówi poseł PiS Zbigniew Girzyński.