Wniosek został złożony wczoraj w Sądzie Okręgowym w Warszawie przez Partię Kobiet. Politykowi UPR zarzuca się m.in złamanie art. 32 Konstytucji poprzez twierdzenie, że "w klasach integracyjnych dzieci zdrowe przejmują schorzenia od niepełnosprawnych", że dzieci niepełnosprawne nie mogą uczestniczyć w lekcjach WF-u oraz nazwanie matki niepełnosprawnej dziewczynki umysłowo sprawną inaczej mamusią.
Lider LPR Roman Giertych nie chce komentować całej sprawy. "Powiedziałem wyraźnie: Jeśli ktoś wygłasza takie poglądy, to nie ma dla niego miejsca na listach LPR. Natomiast Janusz Korwin Mikke twierdzi, że nic takiego nie powiedział. Niech pani nadal prowadzi swoją krucjatę" - usłyszeliśmy od polityka. Roman Giertych przyznał jednak, że polityk UPR zniknie z medialnej kampanii UPR. Reklamówki z jego wizerunkiem zostały już wycofane.
Od środy DZIENNIK opisuje bulwersujące wydarzenia z prawyborów we Wrześni, gdzie Korwin-Mikke głosił z mównicy, że w klasach integracyjnych dzieci zdrowe przejmują schorzenia od niepełnosprawnych, a potem powiedział w twarz dziewczynce na wózku, że nie posłałby dziecka do klasy z niepełnosprawnymi.
Wczoraj skontaktował się z dziennikarzami kolejny świadek, Mikołaj Dorożała działacz LiD. "DZIENNIK napisał prawdę. W pewnym momencie podeszła do mnie matka tej dziewczynki i ze łzami w oczach powiedziała, że Korwin-Mikke powiedział jej dziecku, że zaraża inne dzieci niepełnosprawnością" - mówi Dorożała.
Sam Korwin-Mikke nazwał wczoraj nasze teksty goebbelsowską i stalinowską kampania nienawiści. Ale już chwilę później przyznał, że spotkał się z niepełnosprawną dziewczynką. Potem dodał, że tworzenie klas integracyjnych dla dzieci zdrowych i niepełnosprawnych jest szkodliwe. I odmówił chorym dzieciom przywileju uczęszczania do szkół z klasami integracyjnymi. "To właśnie nauczanie indywidualne, którego domagam się dla takich dzieci, byłoby przywilejem" - grzmiał Korwin-Mikke.
"Poprzez sianie nienawiści do osób niepełnosprawnych Janusz Korwin-Mikke znalazł sobie sposób na wypromowanie się w kampanii wyborczej. Najlepiej byłoby wziąć nożyczki i odciąć mu mikrofon" - komentuje minister pracy Joanna Kluzik-Rostkowska.