Zdzisław Krasnodębski, socjolog: Każdej partii jest potrzebny wewnętrzny obieg wymiany opinii

Kiedy partia oddaje władzę, w sposób naturalny pojawia się potrzeba krytycznej refleksji o dotychczasowych działaniach. Formułowane są różne opinie na temat przyczyn przegranej, nawet tak względnej jak w przypadku PiS, i nie ma w tym niczego złego.

Reklama

W Polsce jednak takie rozliczenia od razu odbywają się na oczach gawiedzi, a to nie jest dobre dla spoistości żadnej partii i jej szans na przyszłość. Najgorsza jest sytuacja, gdy czołowi politycy rozmawiają ze sobą przez media, a nie bezpośrednio. Zwłaszcza jeśli te media są niechętnie nastawione i raczej starają się pogłębić różnice i zasiać niepokój.

Trudno się więc nie zgodzić z opinią, że publiczna wymiana wzajemnych pretensji i zarzutów między Jarosławem Kaczyńskim a trzema niedawnymi wiceprezesami PiS odbywa się ze szkodą dla tego stronnictwa. Pocieszająca w sporze wywołanym listem Ludwika Dorna, Pawła Zalewskiego i Kazimierza Ujazdowskiego jest natomiast ich lojalność. Żaden nie nawołuje do zmiany prezesa, żaden też nie deklaruje chęci opuszczenia szeregów PiS.

Mimo, że spoistość partii jest wartością nadrzędną i dlatego można rozumieć ostrą reakcję Jarosława Kaczyńskiego, niedobrze byłoby, gdyby PiS tłumiło wewnętrzną krytykę tych osób, które nie naruszają zasad lojalności, tylko zgłaszają odrębne zdanie lub nawołuj do wewnętrznej debaty. Byli wiceprezesi - szczególnie Paweł Zalewski i Kazimierz Ujazdowski - kojarzeni są przecież z bardziej umiarkowanym sposobem prowadzenia polityki. To osoby, które w debacie publicznej unikają agresywnych sformułowań, posługują się językiem ugodowym, a przez to są lepiej postrzegane przez część wyborców. Gdyby więc okazało się, że w PiS brakuje dla nich miejsca, źle by to tej partii wróżyło. PiS potrzebuje ludzi, którzy na forum międzynarodowym potrafią obalić narosłe wokół niego wrogie mity. Obecność takich polityków jak Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski i Paweł Zalewski pokazuje, że ci, którzy PiS odmawiają kompetencji międzynarodowych, nowoczesności i otwartości na świat, nie mają racji.

Reklama

Marginalizacja trzech byłych wiceprzewodniczących niewątpliwie osłabiła PiS. Ponadto PiS stoi dziś przed koniecznością określenia, czy po przegranych wyborach zamierza podjąć walkę o tę część elektoratu, którą przez ostatnie dwa lata utraciło. A właśnie tacy działacze jak panowie Ujazdowski czy Zalewski dają nadzieję zaskarbienia sobie sympatii politycznej jakiejś części środka: wielkomiejskiej inteligencji i klasy średniej, która w ostatnich wyborach raczej na PiS nie głosowała. Osłabienie ich pozycji może oznaczać odcinanie się PiS od tych wyborców i przekształcanie w partię bardziej ludową, tradycjonalistyczną i prowincjonalną.

Naturalnie można mieć wątpliwość, czy tak zadzierzysty polityk jak Ludwik Dorn, słynny z upowszechnienia określenia "wykształciuchy", jest postacią przyciągającą do PiS inteligencję lub czy inteligencja jest jeszcze w ogóle do zdobycia. Wydaje mi się jednak, że w obu przypadkach należy udzielić odpowiedzi pozytywnej. PiS jako partia opozycyjna powinno próbować stać się nowoczesną partią konserwatywną-ludową. Oczekiwałbym od PiS, że zamiast się zawężać i tracić kolejne osoby, będzie się poszerzać. Zamiast pozbywać się wyrazistych postaci, zacznie je zdobywać. Oczekiwałbym też, że politycy tej partii nie będą biegać ze swymi krytycznymi uwagami do mediów. Wtedy sukces w przyszłych wyborach, kiedy Polacy zmęczą się rządami liberałów, ma zapewniony.

Konflikt Ludwika Dorna i Jarosława Kaczyńskiego sprawia tym bardziej przykre wrażenie, że łączyła ich przecież długotrwała przyjaźń. Wszak o przyjaźnie trzeba dbać, nawet w polityce, zwłaszcza że obaj ci politycy wyznają te same wartości. Bardzo niedobrze stałoby się, gdyby miało się okazać, że PiS w ogóle pozostaje zamknięte na możliwość wewnętrznej debaty, która może przecież być ostra i powinna być szczera.

Reklama

Dobra i spoista partia powinna mieć silnego przywódcę podejmującego ostateczne decyzje, ale na podstawie swobodnego dopływu informacji i swobodnej wymiany opinii. Groźna jest sytuacja, kiedy szef jest izolowany przez najbliższe otoczenie od świata zewnętrznego i od różnorodnych opinii formułowanych w partyjnych szeregach, gdy pozostają mu tylko wykonawcy, lojalni, ale bez własnego zdania.

Ireneusz Krzemiński, socjolog: Gdy partia wodzowska przegrywa, wódz zaczyna być krytykowany

Przyznam szczerze, że jak wielu innych ludzi odczuwam dużą satysfakcję, obserwując nową intrygę PiS. Tym razem dotyczy ona zasłużonych i - wydawałoby się - bardzo ważnych członków partii: insynuacje i oskarżenia, zwłaszcza ustępującego premiera, dotyczą jak najbardziej swoich, żadnych obcych ciał, jak choćby Radek Sikorski...


Nie chciałbym być w skórze intelektualnych piewców Jarosława Kaczyńskiego, których bezkrytycyzm był dotąd zgoła uderzający, i to bez względu na ich skądinąd imponujące intelektualne wyrafinowanie. Szczególnie zaś dotyczył tego, o czym mówili coraz częściej zwykli obywatele, którym nie podobał się uderzająco autorytarny sposób myślenia i działania prezesa PiS; obywatele, którzy nie chcieli państwa "zamordystów", bez względu na to, jak podniosłymi ideami byłoby to uzasadniane.

Od dawna było też widoczne, że sukces partii, która zaczęła tak naprawdę rosnąć w siłę i członków dopiero po zwycięskich wyborach, był oparty na całkowicie wodzowskim modelu przywództwa. I to tak daleko posuniętym, że aż wzbudził podziw wielu komentatorów, także niektórych mych przyjaciół. Mój entuzjazm wobec swego rodzaju "zakochania" członków PiS w swym wodzu - o czym mówili niektórzy - był i jest bez porównania mniejszy. Charyzmatyczni przywódcy są niekiedy narodom i społeczeństwom potrzebni, jednak ich rola zależna jest od systemu wartości, który wyznają i promują.

Teraz widzimy, co się dzieje w takiej sytuacji grupowej, kiedy grupa przegrywa. Wódz zaczyna być otwarcie krytykowany. A chociaż niemal na pewno krytycy nie są jego wrogami, to i tak na takich wychodzą. Trudno mi się zresztą po raz kolejny ustrzec porównania z czasami, które wydały się odejść w przeszłość, mimo - a może właśnie dzięki temu? - obecności postkomunistów. Sytuacja, jaka - przynajmniej w obrazie mediów - powstała po rezygnacji panów Dorna, Ujazdowskiego i Zalewskiego i reakcji na to prezesa Kaczyńskiego, jako żywo przypomina sceny z dawnej PZPR... Tylko czekam na to, gdy odchodzący premier zdefiniuje na użytek swego ugrupowania (i nas wszystkich, rzecz jasna) różnicę między "dopuszczalną krytyką" a "karygodnym krytykanctwem"...

W książeczce z 1992 roku będącej zapisem rozmowy z Teresą Bochwic Jarosław Kaczyński powiedział, że w Polsce mamy do czynienia z dwoma typami myślenia prawicowego. Jeden z nich to nowoczesny konserwatyzm nawiązujący do współczesnego, zachodnioeuropejskiego myślenia konserwatywnego, drugi zaś - to tradycyjna polska prawica odwołująca się do narodowokatolickich (endeckich zatem) haseł ideologicznych i oparta całkowicie na tradycjonalistycznym kanonie moralnym. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że obecny konflikt w PiS dowodzi dosyć przekonująco, że Jarosław Kaczyński zdecydowanie skłonił się ku temu drugiemu myśleniu prawicowemu. Wodzowski model i intryga polityczna, a nawet społeczna, to broń kogoś, kto uważa, że realizacja świętych wartości usprawiedliwia każdą metodę walki z przeciwnikiem, obcym i "nienaszym". Wszak strzeżona przez wodza linia partii ma obiektywnie wyznaczony kierunek...