Dlaczego Polacy oddali władzę w ręce Tuska? Bo wahadło społecznych emocji odwróciło się od polityki wielkich celów. Po okresie romantycznych marzeń o rewolucji moralnej, o oczyszczaniu Polski po Rywinie Polacy zwrócili swoją uwagę ku ziemi. Po raz pierwszy po 1989 roku tak mocno i wyraźnie poczuli, że pragną materialnego sukcesu. Że tempo rozwoju Polski ich nie zadowala. Że chcą - i to szybko, za parę lat - aby Polska przypominała Zachód. Aby drogi były dobre, domy ładne, szpitale wygodne, portfele pełne, praca łatwa do zdobycia, urzędnicy przyjaźni. Itd.

Reklama

To jest bunt o dokładnie tej samej naturze, co ten z 1989 roku, kiedy Polacy - bez względu na wyznawane poglądy - opowiedzieli się przeciwko siermiężności peerelu. Dziś, choć Polska jest znacznie bogatsza, ambicje Polaków wzrosły dużo bardziej, znacznie ponad to, co oferują realia. Polacy poznali Europę, zobaczyli, jak wygląda prawdziwa cywilizacja, i nagle zbudziła się w nich wiara, że to wszystko jest dostępne. Że to, co udało się Irlandii czy Hiszpanii, może się udać nad Wisłą.

To jest prawdziwa rewolucja mentalna. W 1989 roku Zachód miał dla nas status nieosiągalnego marzenia. Wszystko wtedy przemawiało przeciw nam - wielki dług za granicą, hiperinflacja, padający przemysł. Dziś tymczasem marzenie zostało potraktowane jako realny cel. Którego świadomość zrodziła w Polakach coś dla nich zupełnie nowego - gigantyczny głód sukcesu. Rozumianego nie jako zwykłe bogacenie się. Ale jako ekspresja narodowej dumy. Jako łącząca całe społeczeństwo ambicja.

Symbolem tej postawy jest Euro 2012, które jest dla nas czymś dużo większym niż tylko sportową imprezą. Polacy potraktowali Euro jako cywilizacyjny test, który będą zdawać przed całym światem. I któremu chcą pokazać, że są na tym samym poziomie. Że potrafią wybudować takie same wielkie autostrady, takie same okazałe stadiony. Chcą potem usłyszeć komplementy, karmić się nimi. I czuć, że wreszcie zostali uznani za równoprawnych członków Zachodu.

Reklama

W mojej ocenie to najważniejsze cywilizacyjne wydarzenie po 1989 roku. Powtórzę - po raz pierwszy Polacy chcą, wierzą i potrafią osiągnąć sukces. Po raz pierwszy są skoncentrowani tylko na tym. I wreszcie - po raz pierwszy wynieśli potrzebę sukcesu do rangi najważniejszego politycznego celu i najgłębszej narodowej ambicji. Autostrady, o których wciąż mówimy, to odpowiednik tego, czym dla Rzymian były drogi i akwedukty, dla Egipcjan piramidy, a dla Rosjan Moskwa i Petersburg.

To materialne znaki nie tylko materialnej potęgi. Kto widział emocje Niemców w czasie ostatniego Mundialu, ten wie, że nie chodzi o potrzeby tylko biednych narodów. To najbardziej uniwersalny głód akceptacji, który wraz z kolejnymi sukcesami przechodzi w dumną potrzebę podziwu. Potrzebę, która była i jest jedną z największych sprężyn dziejów, i na której zbudowały swoją siłę wszystkie zwycięskie narody od Greków i Rzymian po Amerykanów.

Donald Tusk dostał od Polaków władzę, aby pokierować cywilizacyjnym wyścigiem. Polacy uwierzyli w niego, bo uznali, że jego osobiste marzenia dokładnie pokrywają się z tym, czego chce większość.Czy Tusk zdoła pójść drogą tego, który to, co zastał drewniane, zostawił murowane? Póki co zachowuje się bardzo racjonalnie. Tusk zbudował zupełnie nową formułę władzy. Która ma dać ludziom satysfakcję. Która nie będzie ich zacinać do galopu, do bolesnych reform, do zaciskanie pasa, która nie będzie ich wychowywać, namawiać do zmiany upodobań, do wyzwalania się z mentalnych słabości, do walki z ciemnogrodem, który jest w nas i z homo sovieticusem w duszy sąsiada.

Reklama

Ta władza nie ma ambicji przywódczych. Odwrotnie - raczej wychodzi do ludzi i mówi "do usług". Nie mówi im o wielkich celach, o imponderabiliach, o ideach i symbolach, ale o rzeczach, które można będzie za chwilę zobaczyć. Jest to polityka rehabilitacji pragmatycznych celów.Czy grozi jej to, że skończy się to miałkością małej stabilizacji, jakimś gulaszowym socjalizmem, nudną konsumpcją na nieco wyższym poziomie? Wszystko zależy od tego, jak będzie skala zmian. Jeśli uda się osiągnąć realny rozmach, Tusk wygra. Da Polakom nie tylko lepsze życie, ale nakarmi ich narodową dumę.

Innym zagrożeniem jest to, że ci, którzy nadal jeszcze czują gorące tożsamości, będą się starali pociągnąć większość za sobą, zrewoltować społeczeństwo. Nakłonić do większych celów, rozbudzić potrzebę głębokiej zmiany. Zacząć im opowiadać o bardziej gorącej wspólnocie, o sprawiedliwości, o kolejnej moralnej rewolucji o nowych projektach ideowych. Jednak ten problem pojawi się później, gdy Tuskowi powinie się noga. Póki będzie wygrywał, społeczeństwo nie będzie słuchać nawiedzonych proroków innego świata.
Dlatego najbardziej wymierne ryzyko, jakie czyha na Tuska, to słabość państwa. Brzmi to nudnie, ale zbyt wielu bystrych polityków przegrało, aby zlekceważyć problem. Zbyt wielu przegrało, by nie zauważyć prawidłowości - otóż polskie państwo nie jest wsparciem dla premiera, ale przeszkodą, na której ten się potyka. Przejęcie państwa nie daje komfortu spokojnego trwania, ale jest jazdą bez trzymanki. To rower bez kierownicy, coś co wymaga wielkiego wysiłku nakierowanego na jeden cel - byle nie upaść. Choć każdego premiera ciosy spotykały z innej strony, przy każdym były wystarczająco mocne by go zrzucić z siodła.

Z drugiej strony na rzecz Tuska pracuje zupełnie nowa społeczna emocja. Zaufanie. Prawdopodobnie żadnemu premierowi na starcie nie życzono tak dobrze jak jemu. Jest bowiem ogromna siła w polityku, z którego celami może się utożsamić większość.