Marcin Herman, Łukasz Warzecha:Siedzi Pan w gabinecie, gdzie kiedyś siedzieli Moczar i Kiszczak. Jak się Pan tu czuje?
Grzegorz Schetyna, szef MSWiA: Może panowie nie uwierzą, ale po raz pierwszy wszedłem do tego gabinetu, gdy wprowadzał mnie kilka tygodni temu Władysław Stasiak. Nigdy wcześniej tu nie byłem. Ten gmach potrafi przytłaczać.
Niektórzy byli zaskoczeni, że się Pan tu znalazł. Wcześniej pewniakiem wydawał się Marek Biernacki. Dlaczego Tusk wybrał Pana? Chciał mieć obok siebie swojego najbardziej zaufanego człowieka?
Nie wykluczam, że takie mogły być motywy tej decyzji. Zależało na tym na pewno Donaldowi Tuskowi, bo od wielu miesięcy mówił mi o MSWiA. Ja się wcale nie paliłem do obejmowania tego ministerstwa. Naturalnym kandydatem był faktycznie Marek Biernacki, jako były szef tego resortu. Ja nigdy nie ukrywałem, że największym wyzwaniem byłoby dla mnie przygotowywanie Polski do Euro 2012.
Tusk nie ufał Biernackiemu?
Decyzja należała do premiera Tuska i to jego trzeba pytać o jej powody, jestem przekonany, że to nie była kwestia braku zaufania.
A może dostał Pan MSWiA, bo jest Pan karbowym Platformy, twardym człowiekiem i prawą ręką premiera? Dano Panu instrument, który może doskonale służyć do pacyfikowania politycznych przeciwników.
To absurd. Po pierwsze, nie jestem karbowym. Organizowałem pracę bardzo dużej partii, to oczywiście było trudne. Po drugie, śmieszna jest opinia, że ten resort może być wykorzystywany politycznie.
A nie może?
Pewnie teoretycznie takie możliwości istnieją, ostatnie dwa lata to pokazały, ale ja ich nie widzę, nie przyjmuję. Może mam inną mentalność niż ci, którzy tu wcześniej byli. Nigdy bym nie pomyślał, że służby mi podległe można wykorzystywać w sprawach politycznych. To się zawsze kończyło tragicznie. Potwierdzają to przykłady sekretarzy generalnych partii, którzy siadali w tym fotelu - Krzysztofa Janika czy Janusza Tomaszewskiego.
Przecież Pan kontynuuje tę tradycję - jest Pan jednocześnie ministrem spraw wewnętrznych i sekretarzem generalnym Platformy Obywatelskiej.
Właśnie dlatego tamte dwa przypadki traktuję jako bardzo poważne ostrzeżenie. Ja nie powielę tamtych błędów. Nie będę stąd zarządzał partią. W styczniu jest Rada Krajowa PO, będziemy szukać pomysłu, jak rozwiązać ten problem. Na pewno nie będę jednocześnie czynnym sekretarzem generalnym i czynnym ministrem spraw wewnętrznych.
Złożył Pan niedawno publicznie propozycję współpracy Janowi Rokicie. Czy to było na poważnie?
Tak, to był wynik mojej rozmowy z premierem. Wydawało mi się, że to interesująca oferta, ale nie została przyjęta zbyt dobrze przez Rokitę, o ile wiem. Szkoda.
Mówi Pan to serio? Człowiek, który przyczynił się do, praktycznie rzecz biorąc, odejścia Rokity z partii, teraz proponuje mu miejsce obok siebie. Wygląda to raczej na perfidię.
Z PO Rokitę wyprowadził kto inny. My często się spieraliśmy, mieliśmy odmienne spojrzenia na politykę i funkcjonowanie partii, ale jego wkład w pracę Platformy trzeba szanować. Żałuję, że znalazł się poza polityką. Szkoda dla niego, dla Platformy i polskiej polityki.
Za kilka dni wejdziemy do strefy Schengen. Pan przejął ministerstwo tuż przed tą datą. Jak Pan ocenia działania swoich poprzedników w tej dziedzinie?
Wszystko to zaczęło się bardzo dawno - w 1998 roku, od spotkania w Ostendzie. Przez te dziewięć lat dobrze sobie radziliśmy i dziś jesteśmy przyzwoicie przygotowani. Zdaję sobie doskonale sprawę, że nasz rząd jest beneficjentem tego, co zrobili poprzednicy. Dlatego zapraszam na uroczystości 21 grudnia byłego podsekretarza stanu w MSWiA, Grzegorza Bliźniuka, któremu podlegały te sprawy.
Po przejęciu władzy przez PO starzy wojewodowie zostali błyskawicznie odwołani i błyskawicznie powołaliście nowych. Czy to nie polityczne czystki?
To bezsensowny zarzut. Wojewodowie to przedstawiciele rządu w terenie, nie ma sensu udawać, że jest inaczej.
Dwa lata temu Ludwik Dorn powołał komisję, która miała wybierać kandydatów na wojewodów w drodze konkursu.
To był fałsz. Ja takiego fałszu nie chcę. Wojewoda musi się cieszyć zaufaniem premiera i ministrów. Nie udawajmy, że ma być bezpartyjnym fachowcem.
Podlegają Panu różne służby mundurowe, z których każda ma własny interes. Na przykład istnieje bardzo wpływowe lobby strażackie, które wywalczyło dla siebie utrzymanie mnóstwa absurdalnych przywilejów. Czy będzie Pan miał dość odwagi, żeby naruszyć takie interesy?
Wierzę w ludzi, którzy są w danej dziedzinie fachowcami. Nadzór nad strażą pożarną oddałem ministrowi Nalewajkowi. Być może dojdzie do zmiany na stanowisku szefa tej służby. Wierzę, że pan minister dokładnie przestudiuje sprawę i wyciągnie z tego wnioski. Na podobnej zasadzie nadzór nad policją, Strażą Graniczną i BOR-em przekazałem Adamowi Rapackiemu, który w tej chwili pracuje nad bilansem otwarcia. Na początku nowego roku powinniśmy przedstawić plan zmian organizacyjnych w policji i zmian ustawowych z nią związanych.
Skoro mowa o policji - obecny komendant główny został mianowany jeszcze przez ministra Stasiaka. Czy za chwilę zostanie zastąpiony przez "waszego" komendanta głównego, jak to zwykle bywało?
Polityka powinna być jak najdalej od policji. Stąd właśnie moja propozycja dla Adama Rapackiego. Chciałem, żeby tą służbą zajmował się ktoś, kto się z niej wywodzi i ma autorytet wśród policjantów. Jeśli chodzi o komendanta głównego - pozostawiłem decyzję Rapackiemu. On na razie chce obserwować sytuację. Zmian w policji było ostatnio za dużo. Chcielibyśmy uniknąć kolejnych, jeżeli to możliwe. Nie czujemy tutaj przymusu i nie chcemy robić rewolucji kadrowej.
Poprzednich dwóch komendantów głównych było ludźmi spoza policji. Chciałby Pan wrócić do takiego rozwiązania?
Nie. Uważam, że ono się nie sprawdza. Wolę obecny wariant: policję nadzoruje na poziomie ministerstwa cywil, były policjant, a komendantem głównym jest czynny oficer.
Jaka jest Pana wizja policji? Odwiedzam w tym gabinecie kolejnych ministrów i zawsze słyszę to samo, tylko opowiedziane innymi słowami, a niewiele się faktycznie zmienia. Politycy tak mają - zawsze mówią, że ma być bezpieczniej, że trzeba wyprowadzić policjantów zza biurek i tak dalej. Adam Rapacki podkreśla, że na pewno nie będziemy pracować nad wskaźnikami skuteczności policji, bo one są bardzo ułomne. Poczucie bezpieczeństwa obywateli nie jest od nich zależne, bo jest subiektywne. Chcielibyśmy otworzyć policję na oczekiwania społeczności lokalnych, samorządów. Jedno jest absolutnie pewne: nie można zatrzymać podwyżek dla policji i służb mundurowych w ogóle, bo ich funkcjonariusze muszą zarabiać przyzwoicie.
Jak Pan ocenia pomysły podziału MSWiA na część zajmującą się administracją i drugą, zajmującą się służbami?
Jestem przeciw. Głównym efektem takiego podziału byłoby puchnięcie obu części. Każda zaczęłaby żądać nowych etatów, pieniędzy i kompetencji. Za chwilę mielibyśmy dwa duże ministerstwa zamiast jednego. Wolę zdecentralizować administrację. Zresztą Platforma obiecywała ograniczenie liczby resortów, więc dzielenie tym bardziej nie wchodzi w grę.
Gdybyśmy spotkali się za cztery lata i kończyłby Pan swoje urzędowanie w tym gmachu, o czym chciałby mi Pan móc z satysfakcją powiedzieć, że się udało?
Na pewno chciałbym, żeby powiodła się decentralizacja, czyli poszerzenie kompetencji władz lokalnych. Chciałbym mieć satysfakcję z wejścia do Schengen. Chciałbym, żeby nie zwiększyła się w związku z tym przestępczość. Żebyśmy radzili sobie z problemem uchodźców. Żeby kraje "starej" Unii nie miały do nas pretensji, że nie panujemy nad wschodnią granicą.
Z drugiej strony nie chciałbym, żeby nasi sąsiedzi ze wschodu mieli poczucie, że na tej właśnie granicy wyrosła nowa żelazna kurtyna. Chciałbym, żebyśmy byli dobrze przygotowani do Euro 2012. No i chciałbym, żeby to ministerstwo nie było już wtedy gigantycznym imperium, molochem, jakim jest dziś, ale normalnym, zwyczajnie działającym urzędem.