Sztab Generalny Wojska Polskiego w Warszawie. Kilka minut przed 7.00 rano. Do jednej z sal wchodzi kilku oficerów, którzy jak co rano stawiają się na odprawę. Razem stanowią pięć specjalistycznych zespołów, które współpracują ze sobą na wypadek upadku na terytorium Polski uszkodzonego amerykańskiego satelity. Żeby tu wejść, trzeba posiadać certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Nie można mieć przy sobie komórki. Ta sytuacja nie zmienia się od początku tygodnia. Odprawa trwa półgodziny i jest powtarzana o 19.00, ale grupa operacyjna działa całodobowo. Po co?
"Grupa na bieżąco monitoruje i analizuje sytuację" - mówi nam płk Sylwester Michalski, rzecznik Sztabu Generalnego. Wśród jej zadań wylicza: nadzór nad "gotowością alarmową niektórych wybranych pododdziałów wojska: transportu lotniczego, ochrony, chemicznych czy inżynieryjnych" oraz „systemami monitorowania informacji”.
Jednak wśród najwyższych oficerów wojska polskiego już krążą na ten temat dowcipy.
"Ile razy na dobę można wydzwaniać do oficerów dyżurnych. Dobrze że mają przynajmniej ciepłe posiłki" - ironizuje jeden z generałów. Inny powtarza krążącą od kilku dni plotkę, że większość informacji sztabowcy i tak czerpią z mediów.
"Mieli kłopot ze znalezieniem dla siebie pracy, ale znaleźli stronę internetową, na której mogą obserwować trajektorię lotu satelity i teraz mają co robić" - kpi inny wysoki oficer.
Gdy próbujemy wydobyć z płk Michalskiego chociaż kilka szczegółów, odmawia.
"Czego pan ode mnie oczekuje? Procedury są tajne. Nie mogę rozmawiać na ten temat" - odmawia płk Michalski.
Politycy PO, których pytaliśmy wczoraj o to, czy minister Klich nie przesadził z zaangażowaniem naszego wojska w sytuację, którą można by należycie monitorować dużo skromniejszymi środkami, z trudem ukrywali wesołość. Tym bardziej, że od początku wiadomo, że możliwość uderzenia satelity w Polskę jest minimalna.
"To dobra okazja, by przy tego typu sytuacji, która nie jest groźna, przetestować jak działają systemy szybkiego reagowania" - utrzymuje Paweł Graś, poseł PO.
Polska jest jedynym krajem, który po otrzymaniu rutynowej informacji o ewentualności upadku części satelity na jego terytorium powołał do życia sztab kryzysowy. Co ciekawe, procedury określają, że w razie kryzysów powołuje się zespoły reagowania kryzysowego pod nadzorem MSWiA a nie MON.