Po 13 dniach lotu prom Atlantis wrócił dziś na Ziemię. Wahadłowiec wylądował zgodnie z planem - o 15:07 naszego czasu. Wydawało się wtedy, że Amerykanie mają wolną drogę do zestrzelenia uszkodzonego satelity US 193, który zbliża się do naszej planety.

Reklama

W gotowości są trzy krążowniki rakietowe na Pacyfiku. O godzinie 3:30 w nocy miały odpalić rakiety, by strącić obiekt. Ale szyki wojskowym popsuły warunki atmosferyczne, dlatego akcja została przełożona o co najmniej 24 godziny. Wszystko przez szalejący na oceanie sztorm.

Zobacz, gdzie jest satelita

Jeśli pierwsza antyrakieta nie trafi, akcję mają przejąć pozostałe okręty. Ale wiceprzewodniczący Kolegium Szefów Sztabów generał James Cartwright jest pewien, że nie będą potrzebne, bo celny będzie pierwszy strzał.

Na wszelki wypadek amerykańskie władze ostrzegają wszystkie statki na Pacyfiku, by zmieniły kurs i nie podpływały w rejon krążowników.

Z wyliczeń naukowców wynika, że akcji zniszczenia sputnika nie można odkładać, bo obniża swój lot tak szybko, że 6 marca wszedłby w gęste warstwy atmosfery. Choć większość specjalistów przekonuje, że i tak sam spłonąłby od tarcia o powietrze, to są i tacy, którzy twierdzą, że jest ryzyko uderzenia całej 1,5-tonowej maszyny o Ziemię.

Jest jeszcze jeden plus zestrzelenia satelity. Rakieta zniszczy go całkowicie, razem z silnie trującym paliwem - hydrazyną, jeszcze w przestrzeni kosmicznej. Gdyby paliwo rozlało się na Ziemi, mogłoby skazić jej powierzchnię.

Można się domyślać, że jest jeszcze jeden powód, dla którego Ameryce zależy na zniszczeniu własnego satelity. Gdyby spadł na terytorium wrogiego państwa, zdradziłby tajemnice, które skrywa w sobie - nowoczesne technologie, które USA starają się chronić, jak tylko mogą.