Dziś do Warszawy z nową ofertą pakietu modernizacji polskiej armii przyjeżdża zastępca sekretarza stanu Stephen Mull. Polskie źródła dyplomatyczne obawiają się jednak, że zamiast konkretów ze strony Waszyngtonu padnie jedynie propozycja kolejnej tury analiz.

Reklama

Do tej pory szef MON Bogdan Klich stawiał na sukces rokowań z Amerykanami. W zamian za zgodę na budowę bazy tarczy antyrakietowej liczył na sfinansowanie przez Waszyngton budowy systemów obrony przeciwrakietowej takich jak Patriot 3 czy Thaad. Taki scenariusz wydaje się jednak coraz mniej prawdopodobny. Na przyszły rok amerykański Senat chce przeznaczyć na modernizację polskiej armii zaledwie 20 milionów dolarów. Czyli tyle, ile potrzeba na zakup trzech czołgów typu Abrams lub jednego helikoptera Black Hawk. Budowa systemu obrony powietrznej kosztowałoby przynajmniej pięćset razy więcej.

Czasu nie ma dużo. Najdalej w 2012 roku używane dziś przez polskie wojskowo sowieckie baterie przeciwlotnicze typu Newa przestaną być technologicznie sprawne. Już teraz mają 25 lat.

"Mamy maksymalnie rok na rozpisanie przetargu na zakup systemów obrony rakietowej nowej generacji" - ostrzega Janusz Zemke z SLD, szef sejmowej komisji obrony narodowej. "Najdalej w ciągu dwóch tygodni oficjalnie spytamy się szefa MON, w jaki sposób chce zabezpieczyć polskie niebo" - przyznaje DZIENNIKOWI.

Reklama

Źródła w MON przyznają jednak, że własnymi siłami udźwignąć koszt zakupu Patriotów lub THAAD byłoby niezwykle trudno. "To jest wydatek od 20 do 30 mld złotych. Nie stać nas. Możemy modernizować Newy, ale to jest mało skuteczny półśrodek" - mówią nasi rozmówcy. I przyznają, że nie ma dobrej alternatywy dla pomocy USA w zamian za zgodę na tarczę.

Na razie Amerykanie nie reagują na te argumenty. Kluczowych sojuszników Stany Zjednoczone traktują zupełnie inaczej. Każdego roku Izrael otrzymuje od 2 do 3 miliardów dolarów wsparcia na zakup nowego sprzętu wojskowego, Egipt półtora miliarda, Turcja miliard.

"Dla USA jesteśmy bardzo daleko na liście sojuszników. W Waszyngtonie utarł się stereotyp, że dla zdobycia przychylności Polski potrzeba niewiele. I dlatego Amerykanie lekceważą nasze prośby" - mówi amerykanista Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. Jego zdaniem szanse, że polsko-amerykańskie rokowania zakończą się pomyślnie, spadły do najwyżej 50 procent.

Reklama

Taka sytuacja wywołuje zaniepokojenie Pałacu Prezydenckiego. "Na razie nie będziemy komentować przebiegu rokowań" - powiedział nam rzecznik prezydenta Tomasz Brzeziński.

Jednak ze źródeł w kancelarii usłyszeliśmy, że Lech Kaczyński coraz poważniej zastanawia się nad włączeniem się do negocjacji. Prezydent już w przeszłości podkreślał, że budowa bazy w Polsce ma sens, gdyż dzięki niej rośnie prawdopodobieństwo przyjścia Waszyngtonu z pomocą, gdyby bezpieczeństwo Polski zostało zagrożone.