Kamila Wronowska: Jako jeden z głównych kiedyś ludzi lewicy w Polsce stoi pan dziś z boku. Co się z lewicą teraz dzieje. Kryzys?
JÓZEF OLEKSY: Myślę, że jest. Po rozwiązaniu PZPR szacowaliśmy, że lewica może myśleć o wyrazistym istnieniu na scenie politycznej gdzieś za piętnaście lat. Tymczasem już w 1993 r. zdobyliśmy bezdyskusyjnie władzę.

Reklama

To utrwaliło wyobrażenie o możliwościach lewicy. Ale sukcesy wyborcze nie były wynikiem jej społecznej popularności, ale odreagowaniem transformacji, która oznaczała degradację sfery budżetowej, wielu rozczarowań wobec nadziei stworzonej przez "Solidarność". Pojawiło się przekonanie, że lewica jest potężną siłą polityczną. Oczekiwano, że tak będzie już zawsze. Zblakły wartości lewicowe, legitymizowanie się wobec kapitalizmu stępiło społeczną wyrazistość.

Ostatnie sondaże dają lewicy 6 proc.
Na sukces i uznanie w oczach opinii społecznej trzeba nieustannie pracować. Trzeba też zachowywać własną linię. Ona zaś w miarę rządzenia stawała się pokrętna. Społeczeństwo powinno dostawać sygnały: jesteśmy rządzącą lewicą i robimy dla was to i to. W grze interesów stoimy po stronie pracy, w ostrej konkurencji opowiadamy się za słabszymi. Niestety cechy bojowości lewicy o społeczeństwo obywatelskie zblakły. Dziś lewica stara się zbudować własną tożsamość, ale nie odzyskuje roli nosiciela nadziei.

Teraz się jednoczy.
Słuszny kierunek, ale to jest robione ze zbyt indywidualnych pobudek. Za dużo jest takich spraw: jak pomóc Demokratom, jak lansować Borowskiego, jak ratować Unię Pracy. Borowski zrobił głośną secesję, ale nie stworzył realnej partii. Kwaśniewski wymyślił, że Partia Demokratyczna będzie etykietką legitymizującą polską lewicę. Ale umówmy się: Unia Wolności była potęgą kiedyś, nie dziś. Ja nie mam nic przeciwko, by załatwić mandaty dla paru szanowanych ludzi z tamtego czasu. Tylko nie udawajmy, że jest to jakieś lekarstwo na centrolewicowość. Obecny kryzys lewicy nie pojawił się nagle. Wiele lat przywództwa Kwaśniewskiego i jego grupy sprawiło swoisty stan zawłaszczenia lewicy w Polsce. Dziś trzeba umieć wziąć na siebie swoją część odpowiedzialności. Ja się od niej nigdy nie uchylałem.

Reklama

Co to jest grupa Kwaśniewskiego?
Nie będę jej charakteryzować bliżej.

Dlaczego? Przecież miał być pan "ostry jak brzytwa".
Nie chcę się wdawać w rozliczanie lewicy. Ja i tak już zostałem zaliczony do tych, co lewicy najbardziej szkodzą. Razem z Millerem zostaliśmy oskarżeni o spowodowanie kryzysu. To był plan grupy Kwaśniewskiego na oczyszczenie lewicy. Nie muszę dodawać, że było to podejście mało uczciwe.

O co grała ta grupa?
O to, by być jedynym dysponentem lewicy w Polsce. Rozsiewano przekonanie, że Kwaśniewski i jego grupa oznaczają postęp i odcięcie się od przeszłości, a Oleksy, Miller, Dyduch to blokują.

Reklama

Kult Kwaśniewskiego miał przesądzać o bezdyskusyjności jego roli i pomysłów. Znikała skłonność do sporów i dyskusji. A celem Kwaśniewskiego było usunięcie grupy, która mogłaby być zbyt samodzielna w określaniu kierunku.

Ale ta gra poszła kosztem także lewicy. Nie trzeba było eliminować Millera czy mnie. Bardziej liczyły się jednak interesy. Borowski bał się, że razem z Kwaśniewskim nie będą mieli pełnego wpływu. Bo i ja, i Miller do końca mieliśmy duże wpływy w partii. Rada krajowa zatwierdziła usunięcie nas z listy przed wyborami w 2005 r. Doszło do nieuczciwego głosowania na całą listę, mimo że sprawy personalne mają być rozpatrywane imiennie i tajnie. Rada krajowa skreśliła nas więc z listy bez specjalnego uzasadnienia. A Kwaśniewski udawał, że nie ma nic z tym wspólnego.

Wojciech Olejniczak tłumaczył to odmłodzeniem partii.
Olejniczak chyba niewiele miał do powiedzenia w tej sprawie. Był skutecznym wykonawcą. Ta sama rada krajowa, która żegnała odchodzącego z SLD Millera owacją, wcześniej zdecydowała o jego skreśleniu z listy. W tej partii jest bezwład i nabożne słuchanie góry. Dziwna jest to partia, która eliminuje po kolei swoich premierów. I jeszcze jedno: może dziwić, że doradcami w odmłodzonej partii są byli członkowie biura politycznego KC PZPR. Mówię to po to, by pokazać, jak daleko posuniętą i cyniczną segregację ludzi lewicy zrobiła grupa Kwaśniewskiego. Ta segregacja nie doprowadziła do uzdrowienia ani do jedności programowej.

LiD się rozpadnie?
To będzie dylemat. Rozpadnięcie się LiD byłoby ogłoszeniem porażki Kwaśniewskiego oraz zniweczeniem drogi do centrolewicowej otwartości.

Ale dziś Kwaśniewski od LiD się odcina.
Przecież dopiero co wziął odpowiedzialność za program LiD, którego nadal nie ma. Chyba chce zamazać złe wrażenia z kampanii wyborczej. W SLD jest dalej punktem odniesienia.

Dla Olejniczaka?
Tak, ale i dla Napieralskiego i paru innych. Kwaśniewski lubi rozgrywać. Najpierw rozgrywał Millera i go wykończył. Potem mnie. I mnie wykończył. Na końcu Kwaśniewski prawie wykończył siebie.

Jak odbudować lewicę?
Udałoby się, gdyby Olejniczak, nie pytając się ani Janika, ani Kwaśniewskiego, zrobił wielki kongres społeczny, zebrałby ekologów, alterglobalistów, intelektualistów, SdPl Borowskiego, Unię Pracy, SLD i zrobił z tego jedną formację. To by zagrało społecznie.

A pan widzi się jeszcze w polityce?
Stoję z boku, ale interesuję się sprawami kraju, Europy, świata. Niczego dobrego nie doznałem w polityce. To, co zrobiłem dobrego, obróciło się nieraz przeciw mnie.

Nikt nie namawia do powrotu?
Nie reaguję na to.

To może polityczna przyszłość w Parlamencie Europejskim?
To mogłoby mnie interesować. Czuję się kompetentny i przygotowany. Dziś już nikt nie pamięta mojego wkładu w integrację z Unią. Byłbym tam przydatny. Przy starej ordynacji mógłbym powołać swój komitet wyborczy. Jeśli zostanie zmieniona, musiałbym kandydować z listy jakiejś partii.

Może z listy Millera?
Nie przewiduję wielkich sukcesów partii Millera w wyborach do europarlamentu. A ja mogę kandydować tylko z wizją uzyskania mandatu. Nie bawi mnie kandydowanie, żeby tylko zaistnieć w kampanii.