Barbara Kasprzycka: Dlaczego zrezygnował pan z udziału w sztafecie z olimpijskim ogniem?
Krzysztof Hołowczyc*: Ponieważ jestem przeciwny wykorzystywaniu idei sportu olimpijskiego do prowadzenia rozgrywek politycznych. A obecna sztafeta daleka jest od swojego pierwotnego charakteru. Przerodziła się w spektakl polityczny, który nie powinien mieć miejsca podczas przygotowań do igrzysk.

Reklama

Zasugerował pan niedawno, że wywierano na pana presję, aby wycofał się pan ze sztafety. Kto naciskał?
Od momentu, gdy ostatnio doszło do stłumienia zamieszek w Tybecie, zacząłem otrzymywać sporo korespondencji w sprawie mojego udziału w sztafecie. Listy przysyłane były do biura poselskiego, na adres domowy, otrzymałem też setki maili. Dziennikarze przypuścili na mnie zmasowany atak. Większość pytań brzmiała: kiedy pan ogłosi decyzję o rezygnacji? W prasie pojawiło się mnóstwo publikacji krytykujących mój udział w sztafecie.

Uważa pan, że to źle, że oczekiwano od pana takiej decyzji?
Nie o to chodzi. Ja nigdy nie poddaję się presji przy podejmowaniu ważnych w moim życiu decyzji.

Jednak pan uległ.
Nie. Moja decyzja była gruntownie przemyślana, suwerenna i niezależna od czyichkolwiek nacisków, opinii czy kierowanej pod moim adresem krytyki. Nie była też podjęta z dnia na dzień, ale po licznych konsultacjach, w tym w Parlamencie Europejskim.

Przed panem zrezygnowali Reni Jusis i Paweł Małaszyński. Jak pan odebrał ich gest? Każdy ma prawo do wyrażania swych poglądów w odpowiadający mu sposób. Obydwoje reprezentują świat kultury i sztuki, więc mają inną motywację niż ja. Swoją decyzję podjąłem przede wszystkim jako sportowiec. Udział sportowców w sztafecie olimpijskiej był od wieków nieodłącznym elementem igrzysk, które nigdy nie były w żaden sposób związane z polityką. Rywalizacja sportowa jest zbyt piękna, by ją brukać w ten sposób.

Ich rezygnacja, jak twierdzą, była protestem przeciwko działaniom chińskiego aparatu przemocy w Tybecie.
Ich protest jest z pewnością pozytywną reakcją i zrozumiałym wyrazem protestu przeciwko działaniom chińskich władz. Jednak prawdą jest też, że dopóki o Tybecie nie zrobiło się głośno, większość osób dzisiaj protestujących nawet o sprawie nie wiedziała.

Jak pan ocenia pomysł bojkotu ceremonii otwarcia igrzysk?
Podkreślam, że igrzyska zawsze były okresem, kiedy zamierały wojny, a do czystej rywalizacji sportowej stawali reprezentanci wielu narodów. Nie było wtedy przyjaciół i wrogów, nie było polityki i wojen. Liczyła się tylko rywalizacja sportowa. Jako sportowiec tak właśnie interpretuję idee olimpizmu. Sztafeta olimpijska i ceremonia otwarcia są integralną częścią igrzysk. Nie powinny być w żadnym stopniu kojarzone z polityką. To, że polityka wdarła się na arenę sportową i bierze górę nad ideą olimpijską, jest dla mnie nie do przyjęcia.